Klub Propaganda

Mariusz Siwko
07.09.2015

Niestrudzeni, niezrażeni parną aurą i długą grą we wcześniejszym larpie – gracze podjęli decyzję o zagraniu kolejnego. Impreza przeniosła się z Sopotu do mieszkania Dimzarda i AndrE w Gdyni. Napisania larpa na kolanie podjął się niestrudzony Shaman.
Po wstępnym briefingu rozdano role. Rzecz działa się współcześnie w lewicującym klubie studenckim Propaganda. W dniu, na który przypadła gra – w klubie odbywała się pilotażowa edycja programu szybkich randek. Przewidziano nagrodę specjalną (Fiata Pandę Classic).

Przekrój gości był bardzo ciekawy, znajdowali się tu w głównej mierze lewicujący studenci, osoby młode, ale i np. żądna przygód bizneswoman czy trzydziestokilkuletni właściciel fabryki prezerwatyw, który usilnie starał się wyglądać i zachowywać młodzieżowo.

Całość podzielona była na dwie rundy.
W pierwszej kobiety przepytywały mężczyzn mając na każdego tylko dwie minuty i specjalnie do tego wydzielone pomieszczenia, potem następował czas wolny – czas rozmów, kiedy to można było lepiej się poznać.

Runda druga była zarezerwowana dla mężczyzn; wszystko było tak jak w rundzie pierwszej (z jednym wyjątkiem:
teraz miało się tylko minutę).

W trakcie każdej z rund toczyły się negocjacje i knowania, jako że przepytywanki – zgodnie formułą fast date – odbywały się 1 na 1 (nierzadko w dark roomie). W międzyczasie ludzie próbowali możliwie dyskretnie wyprać swoje brudy (a tych, jak to bywa w zamkniętych kręgach towarzyskich, nie brakowało!), wybierano też władze nowego stowarzyszenia socjaldemokratycznego. Po każdej z rund wystawiano sobie tajne oceny, które na koniec sumowano. Jeśli dwie osoby wystawiły sobie nawzajem najwyższe noty, wygrywały. W nagrodę niestety nikt się nie wpasował: zaszłości osobiste na tyle wykrzywiły obraz, że jedyną zgodna parą okazali się... właściciele knajpy, a tym samym fundatorzy nagrody.

Ciekawym kwiatkiem okazała się inwigilacja bywalców knajpy przez młodego członka ONR-u, podszywającego się pod anarchistę. Końcowe boje z powołanym, ustępującym i przetasowującym się zarządem nie dają się opisać, kalejdoskop nabrał w końcowej odsłonie tempa. W efekcie najpierw wybrano, potem odwołano przesympatycznego prezesa, który po odwołaniu go dokonał coming outu – i stowarzyszenie zostało zmieszane z błotem w prasie lewicowej za odsunięcie od władzy przedstawiciela mniejszości seksualnej.

Całą impreza zmieniła wiele w relacjach między uczestnikami, ale rozpatrując indywidualnie niewielu osobom namieszała w CV. Ludzie dalej wiedli swoje życie; jedni spokojnie, inni nieco mniej (jak zakonspirowany prawicowy bojówkarz, którego ciężko pobili koledzy z ONR-u czy właściciel fabryki prezerwatyw, który wpadł w kłopoty z prawem po ujawnieniu przekrętu finansowego).

Dimzard

Informator GFK

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie