PIERŚCIEŃ NIBELUNGA(1) KLĄTWA ALBERYKA

Remigisz Szulc
09.09.2015

Dawno, dawno temu, kiedy bogowie mieli jeszcze wpływ na losy ludzi, a ludzie spełniali ważną rolę w boskich planach świata, dzieje się „Pierścień Nibelunga”.

PIERŚCIEŃ NIBELUNGA(1)
KLĄTWA ALBERYKA

Dawno, dawno temu, kiedy bogowie mieli jeszcze wpływ na losy ludzi, a ludzie spełniali ważną rolę w boskich planach świata, dzieje się „Pierścień Nibelunga”.
Na początku była woda. Według Wagnera woda to stan pierwotny, z którego wszystko bierze początek. „Zapadłem w coś na kształt stanu somnambulicznego, w którym nagle poczułem, że pogrążam się w silnym nurcie wody. Jej szum przedstawił mi się wkrótce w dźwięku akordu Es-dur, który kołysał się nieprzerwanie na falach figuracji”. A Tomasz Mann, pisząc o dziele Wagnera, dodawał od siebie: „Początek wszelkich rzeczy ma swoją muzykę: muzyka początku jest także początkiem muzyki, trójdźwięk Es-dur porywistej głębi Renu, siedem prymitywnych akordów, z których, niczym z cyklopowych bloków wyrąbanych w pradawnej skale, wznosi się twierdza bogów”*.

Ów sen z poobiedniej drzemki Wagner wkrótce zapisał w partyturze, dodając jeszcze partię tuby i rogu. Brzmienie rogu w muzyce symbolizuje siły natury. Czy może być coś bardziej wzniosłego i niepokojącego zarazem nad tuby i rogi w roli głównej? Wyobraźcie sobie całą tę orkiestrową „blachę” jak z taktu na takt coraz klarowniej i głośniej odtrąbuje Prolog „Złota Renu” – mistyczne narodziny dnia, lecz może być i tak, że to świat powstaje z nocy i mgieł.

Mrok sceny rozjaśnia nikły strumień światła. W półmroku widać jakąś postać: to Wotan, władca bogów i ludzi, odłamując konar okalecza święty jesion świata. Tak powstał oszczep, odpowiednik pioruna Zeusa i trójzębu Posejdona. Oto początek końca.

Światło lasera, dym i mgła. Uroczysta, inicjacyjna wręcz muzyka powoli, crescendo, wypływa z ciemności i ciszy. Główny temat dostojnie płynie nad sceną; poruszająca, nastrojowa muzyka prowadzi słuchacza w krajobraz posępny i mroczny, gdzie słońce nigdy nie świeci. Stopniowo w ten pejzaż włączają się smyczki, rozjaśniając horyzont. Rodzi się światło. I wtedy nastrój się zmienia, ożywia. To w nurtach Renu wesoło baraszkują trzy siostry, Córy Renu, strażniczki złota ukrytego na dnie. Tajemna moc jest w nim ukryta. Ten, kto miłości się wyrzeknie i przy pomocy runicznych zaklęć pierścień zeń wykuje, panem świata zostanie. Lecz zła to będzie władza i okrutna moc; bez miłości, bez litości, w chaosie  i upadku świat pogrąży. Dlatego Córy muszą go strzec. Zło jednak musi się narodzić, by świat trwał w równowadze. Szkaradny Nibelung, karzeł Alberyk, zjawia się nad rzeką. Panny drwią sobie z niego, kusząc obietnicami miłosnych igraszek. Poniżony i wyśmiany dostrzega złoty odblask igrający wśród fal. Co to? Panny nierozważnie zdradzają tajemnicę. Złoto! Pierścień! Władza! Moc! I zanim się spostrzegą – złoto jest już w rękach Alberyka. Nie chciałyście mnie kochać, zakpiłyście z mej żądzy nieugaszonej, teraz ja kpię sobie z was. Przeklinam was i miłość waszą na wieki!

I tyle go widziały.
Ryszarda Wagnera skrzywdziła historia. Miał pecha, że jego muzyką i stworzoną przezeń formą dramatu muzycznego, zakorzenionego w starogermańskich mitach, zachwycił się kiedyś Hitler, wprzęgając je w tryby nazistowskiej propagandy. Apoteoza germańskiego typu bohatera, jakim jest Zygfryd, centralna postać średniowiecznego eposu o Nibelungach, heros z półboskim rodowodem, tudzież mistyka i patos XIX-wiecznej partytury – świetnie nadawały się na propagandową tubę idei nadczłowieka, na całe lata łącząc w jedno pojęcie ideę muzyka-myśliciela z ideą dyktatora-fanatyka.

Tymczasem dzieła Czarodzieja z Bayreuth, jak często nazywa się Wagnera, głównie zaś tetralogii „Pierścień Nibelunga”, nie powinno się łączyć z żadną ideologią, choć wciąż nie brakuje takich, co przypisują mu różne: nacjonalistyczne czy antysemickie treści, pomimo że ponura historia pierścienia władzy wykutego ze złota Renu to jedynie realizacja porywających nie tylko w tamtych czasach przemyśleń i wizji scenicznych kompozytora. Marzył on bowiem o stworzeniu nowej jakości artystycznej, jaką stał się dramat muzyczny opiewający czyny legendarnych bohaterów, opowieści o bogach i ludziach, zakrojone na niespotykaną dotąd skalę połączenie filozofii, muzyki i mitu. I, aby swe śmiałe pomysły wcielić w życie, musiał zbudować własny teatr, wyłącznie dla siebie, nazywany przezeń Świątynią Sztuki, w samej rzeczy zaś monumentalne gmaszyszcze, ściśle przystosowane do nowatorskich koncepcji swego twórcy. Zamiar w pełni się powiódł i po dziś dzień do opery w Bayreuth ciągną jak do Mekki rzesze wielbicieli jego sztuki.

Wracając do sedna należy podkreślić, że wagnerow-ski Nibelung to utwór niezwykły, atrakcyjny również i dziś, gdy nowoczesne możliwości realizacji scenicznej potrafią nadać poszczególnym jego częściom stricte fantastyczną oprawę, wyczarowując na scenie świat zrodzony z mgieł, cieni i świateł laserów, z wykorzystaniem telebimów, tylnych projekcji czy systemu ruchomych poziomów sceny. A dla miłośników fantastyki może stwarzać ponadto okazję do konfrontacji tej „konkurencyjnej” opowieści o pierś-cieniu władzy z opowieścią wszystkim tu dobrze znaną.
I choć poza samym głównym rekwizytem i motywem jego fatalnego wpływu na losy świata brak głębszych odniesień (wszak to zupełnie inna historia i inny ciężar gatunkowy), warto się jej przyjrzeć, poznać, a może przy odrobinie dobrej woli, jak i mnóstwie wolnego czasu – posłuchać.

Dzieło jest bowiem zamierzeniem niebotycznym i bez precedensu. Przytłacza nie tylko rozmiarami (każda  z części cyklu trwa od 3 do 5 godzin), ale i nakładem wło-żonej pracy – kompozytor pracował nad nim ponad dwadzieścia lat, zanim wreszcie osiągnęło kształt ostateczny, układając się w dramaturgicznie zwartą całość następujących po sobie epizodów: „Złoto Renu”, „Walkiria”, „Zygfryd” i „Zmierzch bogów”. Zdumiewa również wykonanie: w myśl snutych przez siebie koncepcji i przemyśleń na temat dramatu muzycznego, które aby mogło spełnić pokładane w nim nadzieje i tworzyło spójną całość na wszystkich poziomach realizacji, powinno wyjść spod ręki jednego autora, zatem Wagner jest autorem wszystkich scenariuszy, librett i całej partytury swoich dzieł!

No i muzyka. W powszechnej opinii funkcjonuje krzywdzące skojarzenie: „Wagner? Nie, dziękuję – to taka straszna cegła”. No cóż, prawda, że partytura Nibelunga do lekkich nie należy. Muzyka mało zróżnicowana tak pod względem tempa jak i rytmu (choć nie pod względem tematów melodycznych), mroczna i przytłaczająca, nierzadko wręcz mistycznie wzniosła, stwarza atmosferę duszącego oparu unoszącego się nad głowami bohaterów. Przy tym mądrze podąża za tekstem, tworzy dramaturgię akcji i zagląda bohaterom w duszę. Wciągająca i szalenie nastrojowa, tworzy specyficzny klimat. Wiele się o niej mówi, co nieco można usłyszeć tam i tu, w tym najbardziej chyba kojarzony z Wagnerem temat „Cwału walkirii” z III aktu drugiej części cyklu (zacytowany m.in. przez Coppolę w „Czasie Apokalipsy”), ale poznać całość jest już znacznie trudniej. Bo też mało który teatr stać na podjęcie takiego wyzwania.

Przygodny słuchacz, który z marszu stanie wobec możliwości poznania którejkolwiek  z części, daremnie będzie szukał śladów tradycyjnej opery. Tu wszystko jest inne: mroczna muzyka wolno płynie niby gęsty dym rytualnego ognia i z takim namaszczeniem, jakby to nie był spektakl muzyczny, a celebracja ponurego misterium. Bo tym Nibelung chyba ostatecznie jest, o czym będzie jeszcze okazja się przekonać, poznając zwłaszcza finałową część dramatu. Tymczasem sam Wagner nazywał swoją muzykę przepływającą swobodnym strumieniem „melodią nieskończoną”, a także wyrazistą i silnie udramatyzowaną „melodią absolutną”. Wypełniając „przestrzeń” między partiami wokalnymi muzyka ilustruje akcję – to podpowiada, to buduje napięcie.

Fabuła rozwija się powoli lecz płynnie  w następujących po sobie obrazach, scenach i aktach; sytuacje dramatyczne, jak i relacje między poszczególnymi uczestnikami drama-tu, wynikają z drobiazgowo przemyślanych i precyzyjnie skonstruowanych dialogów. Po-mimo stricte baśniowego charakteru opo-wieści, uderza ich psychologiczna prawda, ba, potrafią nawet wzruszyć! Kompozytor unikał bowiem form zamkniętych, takich jak arie, duety czy recytatywy. Nie ma ich tutaj. Słowo płynie swobodnie jak w teatrze, wybrzmiewa i kształtuje fabułę w naturalnie brzmiących dialogach i monologach. Ubrane w muzykę podkreśla emocje i dodatkowo jeszcze „podkręca” dramatyzm sytuacji.

No, ale dość gadania. Kurtyna w górę!
Jako się rzekło, najważniejszy był Wotan. Lecz nawet najmocniejszy i najważniejszy  z bogów cóż wart jest bez dachu nad głową? Poznajemy go i całą boską rodzinę w chwili, gdy dwóch olbrzymów, Fasolt i Fafner, właśnie ukończyło budowę boskiego dworu – Walhalli. Jeszcze tylko zapłata budowniczym za trud i można się wprowadzać. Ale zaraz, zaraz, jak to? Chcesz dać im Freję w nagrodę za pracę? Freja jest piękna i młoda. Freja jest boginią życia! Bez niej ani świat, ani my, bogowie, nie będziemy żyć! Fryka, żona Wotana, każe zmienić warunki umowy, lecz olbrzymy ani myślą. Freja to wszak atrakcyjna cena, czyż nie? Wtedy Loge, bóg ognia, snuje opowieść o złocie i pierścieniu władzy. Na wieść  o złocie błysnęły oczy olbrzymom, uprowadzają Freję, żądając okupu. Zdobędę dla nich złoto Renu – myśli Wotan – a pierścień chętnie sam posiądę. Będę panem świata!

Wotan i Loge ruszają w drogę, w dół przez straszną Dolinę Siarki do kraju lasów, jaskiń i skał, gdzie w łańcuchach jęczą Nibelungi kując złoto dla swego okrutnego pana. Zimna i ponura linia melodyczna wisi nad sceną, tworząc wizję posępnego świata, w którym groza pełni straż. Loge i Wotan suną powoli wciąż w dół i w dół, między skały, gdzie zaczyna się kraina mgieł, Nibelheim, kraj despotycznego Alberyka.

Zmuszony do kapitulacji karzeł oddaje zrabowane rzece złoto, pierścień i jeszcze coś… Posiadł bowiem jeszcze jeden przedmiot, wykuty z niegodnie pozyskanego kruszcu. To hełm, pozwalający noszącemu przybierać dowolną postać, a nawet znikać. Zapamiętajmy go, bo jego czas jeszcze nadejdzie. Niestety, cena za skarb jest wysoka: Alberyk powtórnie rzuca klątwę na złoto, na miłość, na świat, na bogów. Przeklęta niech będzie miłość! Omamieni złotym kruszcem macie tylko jego pragnąć. Niech umrze, kto pierścień posiądzie! Karzeł, pognębiony przez Wotana, znika w czeluściach Nibelheimu, a bogowie wracają do Walhalli.

Lecz olbrzymy nie dają się zwieść. Żądają także pierścienia. Wotan ze strachu przed klątwą oddaje go. Olbrzymy, jak psy o kość, walczą ze sobą o zdobycz. Fafner zabija Fasolta. Klątwa zaczyna zbierać krwawe żniwo.
Freja jest już wolna, a bogowie po tęczowym moście wchodzą do Walhalli. Fafner zakłada zdobyczny hełm i pod postacią smoka staje na straży skarbu, którego stał się panem. Klątwa Alberyka zawisa nad światem.
Kończy się „Złoto Renu” – lecz „Pierścień Nibelunga”, tak naprawdę, dopiero teraz zaczyna się na dobre...


Andrzej Habasiński
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

-------------------------------------------------------------------
*  Tomasz Mann „Doktor Faustus”, cytuję za wyd. internetowym.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie