POLCON 2007 - w gromadzie o fantastyce

Mariusz Siwko
07.09.2015

Tegoroczny Polcon pod wieloma względami miał być wyjątkowy -  i rzeczywiście taki był. Po pierwsze, odbywał się w Warszawie, co gwarantowało zwiększone zainteresowanie mediów i wysoką frekwencję. Po drugie, pierwszy raz w historii Polcon był reklamowany poprzez spoty w telewizji. Po trzecie, wartość zgromadzonych nagród sięgnęła według organizatorów 70 tysięcy złotych. Po czwarte, nigdy wcześniej Polcon nie odbył sięw profesjonalnym centrum konferencyjnym (w hotelu Gromada). Impreza miała być wyjątkowa również dla nas – ponieważ GKF ponownie zgłosił swoją kandydaturę do organizacji Polconu. W Warszawie pojawiła się liczna delegacja klubu, a przed wyjazdem przygotowaliśmy liczne plakaty, którymi chcieliśmy zarzucić cały teren imprezy.
 
  Do stolicy przyjechałem w czwartek wieczorem. Pierwsze chwile poświęciłem głównie na powitania z tysiącem znajomych i przyjaciół i na rozdawanie ulotek reklamujących Polcon w Gdańsku; przed oficjalnym rozpoczęciem trafiły do dwustu osób. Nie było już czasu na żadne punkty programu – pojawiłem się tylko na uroczystym otwarciu, w czasie którego ekipa ze Śląska zaprezentowała zabawny spektakl „Córeczka tatusia” (Kuba Ćwiek przekonująco umarł, Pewuc świetnie zagrał wyrachowanego tatusia). Zostałem jeszcze na benefisie z okazji dwudziestolecia twórczości Marka Huberatha (bardzo sympatyczny).

    Wieczorem trafiłem do trochę obskurnego akademika (niestety daleko od konwentu – w odległości kilku przystanków autobusem lub pół godziny piechotą). Wpadłem jeszcze na pół godziny do pobliskiego baru i dosiadłem się do Pawła Ostrowskiego z Agatą i Piotrka Florka z połowicą. Potem stosunkowo wcześnie poszedłem spać, jako że przyjechałem prosto z pracy.

    Następnego dnia całe rano zajęło mi rozwieszanie giekaefowskich plakatów. Sporo czasu spędziłem też na tarasie z malowniczym widokiem, na którym serwowano kaszankę z grilla, między innymi w towarzystwie Puszona i Jacka Komudy. Na moment zajrzałem na panel o tworzeniu z udziałem Tada Willimasa, Hala Duncana i Marka Huberatha. Potem wziąłem udział w konkursie tolkienowskim. Poszło średnio, zresztą w środku musiałem opuścić drużynę, bo zaczynało się spotkanie Smoków Fandomu, na którym zostałem pasowany na Smoczka. Zaszczyt ten spotkał również Michała i PiPiDżeja, którzy dojechali później. Następnie udałem się na prelekcję Maćka Górczyńskiego, który przedstawił swoją interpretację Pana Kleksa (Era Wodnika, ezoteryka, pedofilia).
Kolejnym punktem programu był konkurs wiedzy o „Diunie”, przygotowany przez Fokę z mężem i Marka Michowskiego. Utworzyliśmy drużynę z prezesem ksywa Prezes i była to dobra decyzja, ponieważ po głównej części rywalizacji byliśmy ex aequo na pierwszym miejscu. Przegraliśmy dopiero w dogrywce, ale i tak zarobiliśmy trochę konwentowych kredytów (zamieniało się je na nagrody, później „kupiłem” za nie „Jeża Jerzego”).

    Następne w programie było bardzo długie spotkanie o filmie, który powoli staje sięw fandomie legendą – czyli o „Gwiazdach w czerni” Staszka Mąderka. Niestety nie udało się zakończyć produkcji i montażu, ale zaprezentowane fragmenty robiły duże wrażenie.

    W piątek wieczorem odbyła się jeszcze prezentacja kandydatur do organizacji Polconu 2009. Razem z Michałem zaprezentowaliśmy naszą (Wydział Filologiczno-Historyczny UG, parę pomysłów na program). Po nas wystąpił Tredo z Łodzi, który obiecał połączenie Polconu z Międzynarodowymi Targami Fantastyki i współpracę z Wyższą Szkołą Filmową.
W tym momencie zaczęliśmy zastanawiać się, czy mamy jakiekolwiek szanse, ale postanowiliśmy walczyć dzielnie do końca.

    Następnego dnia miałem dużo zajęć. Najpierw wziąłem udział w spotkaniu Związku Stowarzyszeń „Fandom Polski”. Zaraz po nim zebrało się Forum Fandomu, które miało wybrać organizatora Polconu. Razem z Tredem powtórzyliśmy prezentacje. Rywalizacja okazała się bardzo zacięta. Kiedy Szaman obliczył, że 38 głosów zostało oddanych na Gdańsk, wydawało mi się, że wygraliśmy. Zaraz okazało się jednak, że nasi rywale dostali 41 głosów. 9 osób wstrzymało się. Pogratulowaliśmy zwycięzcom.

    Zaraz po Forum Fandomu udałem się na spotkanie z Tadem Williamsem, które prowadziłem. Zaczęło się fatalnie, bo nie poradziłem sobie z tłumaczeniem symultanicznym (dopiero wtedy zrozumiałem, jak piekielnie ciężka jest ta robota). Na szczęście poratowała mnie w roli tłumacza Ania Studniarek, a ja już spokojnie poprowadziłem spotkanie po polsku. Autor wyjątkowo ciekawie opowiadał o różnych wykonywanych zawodach (np. sprzedawanie butów) i o tworzeniu świata powieści.

    Potem pokręciłem się po konwencie, zwłaszcza w strefie wydawania kaszanki. Pogadałem trochę z delegacją z Białegostoku, Markiem Huberathem i paroma innymi osobami. Zajrzałem na salę, a której antropolog mówił o archetypach Junga. Miałem nadzieję posłuchać Rafała Skarżyckiego i Tomka Leśniaka, autorów „Jeża Jerzego”; niestety okazało się, że nie przybyli, obecny był tylko Jeż Jerzy we własnej osobie. Wobec tego udałem się na prelekcję Michała Studniarka o filmach w systemie Machinima. Chwilę później w zapchanej po brzegi sali Wojtek Orliński mówił o ogólnej teorii popkultury.

    Potem było oficjalne zakończenie. ŚKF przedstawił aż dwa spektakle. Zajdle zostały w rodzinie – za opowiadanie dostała go Maja Kossakowska za „Smok tańczy dla Chung Fonga”, a za powieść – Jeremiasz za „Popiół i kurz”.

    Tego dnia wieczorem zorganizowaliśmy imprezę klubową w pokoju Papiera, Bogusia i PiPiDżeja. Do Michała i mnie dołączył później Harcerz. Opijaliśmy porażkę, ale jej gorycz ostudziła nam zapojka. Tak zakończył się dla mnie konwent, bo w niedzielę nie wróciłem już do „Gromady”, udając się prosto na pociąg.

    Impreza nie była aż tak wyjątkowa, jak się zapowiadało (między innymi opóźniony był druk informatora), ale nie zgadzam się z tymi, którzy na nią narzekają. Były tylko dwa poważne mankamenty – duża odległość od akademika i wysokie ceny jedzenia, ale wynikało to ze specyfiki Warszawy. Pewnym zgrzytem był  też konflikt z częścią potencjalnych gości, którzy nie chcieli płacić za wstęp na konwent.

    Mimo wszystko warszawski Polcon był bardzo udany. Centrum konferencyjne idealnie nadawało się na tego typu imprezę. Liczba uczestników pobiła wszelkie rekordy. Świetnym pomysłem były targi popkultury ze stoiskami wydawców i innych firm. Ilość nagród robiła wrażenie. Przez cztery dni punkty programu odbywały się jednocześnie w dziesięciu salach. No i jak zwykle była świetna atmosfera, której służyło m.in. zorganizowanie miejsca spotkań na tarasie.

    Polcon w Warszawie przejdzie do historii jako jeden z najbardziej udanych. Miejmy nadzieję, że kolejni organizatorzy zdołają utrzymać jego wysoki poziom. Pozostaną mi po nim miłe wspomnienia.
Marcin Szklarski

P.S. Papiera: Jeszcze jeden mały minus, który odczułem na własnej skórze. W salach prelekcyjnych organizatorzy umieścili dziadowskie laptopy (chyba przeznaczone dla przedszkolaków). Kolejne slajdy mojej prezentacji potrzebowały 20 sekund, aby się uwizualnić.

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie