Stereo i w kolorze - 003

Antoni Kwapisz
07.09.2015

Kiedyś było zwyczajnie, prosto. Wiadomo było, gdzie pójść i co krzyczeć: „prasa kłamie”. W pamięci pozostało to jako wyzwanie rzucone „komunie” – i nikt już dziś za grzyba nie pojmie, że okrzyk ten wyrażał jakże proste i piękne przesłanie: „nie wierz, póki nie zobaczysz”.

Ale kiedyś nawet niewiara miała swoje granice. Wierzono na przykład pisarzom, twórcom fantastyki, kiedy mówili, że wykorzystują konwencję do dokopania rzeczywistości. Wśród ogólnej niewiary ta wiara miała wzruszającą siłę prostoty. W odróżnieniu od tego, co się dziś nazywa „autorytetem”, autorytetem był wówczas ten, komu się wierzyło bo było warto.

Dziś dualizm wiary i niewiary stał się tak skomplikowany, że szczena opada. Bo jak ma nie opaść, kiedy okazuje się nagle, że cechą charakterystyczną pisarzy ulubionych, czy może tylko cenionych, jest ta, że się im nie wierzy? Boże broń, żeby uwierzyć!

No bo popatrzcie tylko. Pewien facet, K. W. Jeter, pisze nie byle gdzie, bo do Locusa mniej więcej tak: „osobiście uważam, że fantastyka wiktoriańska będzie kolejną dużą sprawą pod warunkiem, że znajdziemy jakieś dobre określenie na wspólną twórczość Powersa, Blaylocka i moją. Coś wziętego z techniki epoki, może „steampunks”...”

I nikt mu nie wierzy! Wszyscy wierzą w steampunk, choć steampunkowi wisi to, że nie ma nic do powiedzenia i w dodatku kiepsko to robi. Trudno znaleźć coś, co skompromitowałoby się w sposób tak dobitny, widzialny i wielopłaszczyznowy jak steampunk, ale ludzie wierzą, że steampunk to coś więcej niż chwytliwe hasło dla głupich (i ściąga dla krytyków).

„Liga niezwykłych dżentelmenów” dzierży chlubny rekord arcydzieła kinematografii, którego nie zdołał uratować Sean Connery, choć wiele ci ich on zratował. Will Smith przeprosił za „Bardzo Dziki Zachód” słowem i czynem, czynnie uczestnicząc w niezłym remake „Człowieka Omega”. Steampunkowi pozostał tylko komiks, który zniesie wszystko i anime, którego znieść nie sposób, oraz Nordcon i niezawodny Rafał Kosik. Ale ciągle nie wierzy się Jeterowi nie kryjącemu, że pomysł był wyłącznie handlowy.

Gdyby kiedyś Zajdel napisał gdzieś: „osobiście uważam, że fantastyka opisująca dzisiejszą rzeczywistość pod kosmiczną maską będzie kolejną dużą sprawą – pod warunkiem, że znajdziemy jakieś dobre określenie na wspólną twórczość Parowskiego, Oramusa, tego socjologa Wnuka-Lipińskiego i moją. Coś wziętego z tryndów epoki, może „fantastyka socjologiczna...” to byśmy mu uwierzyli, że chce się chłop nachapać i badali autorów z najwyższą ostrożnością, jak jakiś aliensów. Choć wrzeszczeliśmy „prasa kłamie” – była w nas gotowość wiary. Głupi byliśmy. Dziś jest bardziej błyskotliwie; i do tego, żeby nie wierzyć, że cię robią w konia – wystarczy, żeby koń był stereo i w kolorze.

Krzysztof Sokołowski
GFK

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie