Spirited Away: W Krainie Bogów - Triumf wyobraźni

Antoni Kwapisz
09.09.2015

Skojarzenia to przekleństwo, ale nie sposób uciec od porównań w wypadku „Spirited Away”. Poprzedni film Hayao Miyazakiego, „Księżniczka Mononoke” wywarł na mnie tak wielkie wrażenie, że uznałem go za jeden z dwóch najlepszych (ulubionych) filmów w roku - obok zupełnie innego „American Beauty”. Z tej to przyczyny równie wielki apetyt miałem na kolejną jego animację - i nie zawiodłem się, choć tym razem nie zamierzam rozpływać się w zachwycie w każdym zdaniu. Przede wszystkim już na wstępie należy powiedzieć, dla kogo film jest przeznaczony: otóż gdy „Mononoke” przeznaczona była zasadniczo dla dorosłych (z dodatkiem starszych dzieci), to „Spirited Away” jest już wyraźnie dla dzieci. Co nie oznacza, że starsi nie mogą obejrzeć filmu: bynajmniej!

To baśń, fantastyczna opowieść o 10-letniej dziewczynce, która trafia do magicznej krainy i musi zmierzyć się z wieloma przeciwnościami, aby odczarować swoich rodziców zamienionych przez wiedźmę w świnie. Ale za to jak opowiedziana jest ta baśń! To właśnie największa przyjemność w odbiorze obrazu dla dorosłego widza. Jest to bowiem opowieść filmowa wykonana według wszelkich reguł sztuki filmowej; taki normalny film aktorski, tyle że animowany, można powiedzieć. Zaczyna się niepozornie i zgodnie ze schematem: rodzice wiozą małą Chihiro do nowej szkoły, a gdzieś trwa właśnie ich przeprowadzka. Błądzą na leśnej drodze i trafiają na dziwny tunel; postanawiają zobaczyć, co jest po drugiej stronie, i, oczywiście, nie wiedzą, że to wrota do magicznego świata. Nieważne jednak, ile już razy zaczynano w ten sposób opowieść: tu od pierwszej minuty autorzy potrafią zainteresować widza i stopniowo budować atmosferę tajemniczości.

Początek nie rzuca może na kolana, ale od chwili „odkrycia świata magii” film staje się coraz bardziej magiczny. To jeden z dwóch wielkich atutów filmu: umiejętność zręcznego prowadzenia narracji. W dalszej części filmu jest pod tym względem równie dobrze. Drugim zaś atutem jest kompletność wizji: jak się okazuje – Chihiro trafia do miejsca, gdzie „bogowie mogą się odświeżyć i odpocząć”. Nie będę zdradzał zbyt wiele, aby nie psuć przyjemności oglądania; wspomnę tylko, że będzie i magia, i maszyneria; będzie pewien potwór, smok i będzie też znowu pewien ranny chłopiec do uratowania. No i będzie też oczywiście miłość. Jak to w baśni. A wszystko to starannie przemyślane i dopracowane do ostatniego szczegółu - o czym można się przekonać podczas powtórnego oglądania.

Pojawia się w filmie trochę elementów znanych już wcześniej u Miyazakiego: bogowie żywiołów, ociekający czymś paskudnym potwór, przeciwstawienie „czystych” sił przyrody zniszczeniu przynoszonemu przez ludzi. Ale motywy ekologiczne są tym razem dyskretne, tzn. nie dominują filmu: na pierwszym planie są raczej kwestie przyjaźni, miłości, szlachetności i bezinteresowności. Również i pozostałe motywy, którym zarzucić można lekką powtarzalność, wkomponowane są elegancko w całość opowieści i z tego względu nie rażą. Na uznanie zasługuje brak niepotrzebnego okrucieństwa, w sen-sie przymusu fizycznego i krwi: Chihiro musi unikać rozmaitych niebezpieczeństw, ale choć otoczenie jest dla niej niezbyt przychylne, to samo przez się jednak niegroźne; i tylko niekiedy coś zagraża jej rzeczywiście.

To raczej inni są w tym filmie w niebezpieczeństwie („A może powinniśmy zrobić z twoich rodziców szynkę?”) i im należy pomóc. Na wszystko to należy jednak patrzeć przez pryzmat konstrukcji „nieludzkich” postaci: okazujących czasem chciwość, unoszących się niekiedy gniewem, rzucających groźby - ale w gruncie rzeczy poczciwych i sympatycznych.  Poza tym to przecież baśń: dzięki magii nawet spadanie z wysokości kilkuset metrów nie skończy się choćby zadraśnięciem. Na koniec zaś, jest to przede wszystkim świetnie napisana, wciągająca i fascynująca, miejscami dramatyczna, miejscami zabawna historia - będąca doskonałym przykładem połączenia przeznaczenia dla odbiorcy dziecięcego z dojrzałością zdolną zadowolić dorosłych krytyków. Nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak „Księżniczka Mononoke” („Spirited Away” bardzo mi się spodobał, „Mononoke” była dla mnie filmem wręcz porażającym) - ale nie mogła chyba dorównać tamtej monumentalnej i dojrzałej opowieści. Tym niemniej „Spirited Away” to kawał znakomitej, profesjonalnej roboty - umacniającej moje przekonanie o wartości każdego „storytellingu”, czy to będącego celem samym w sobie, czy też, jak zasadniczo tutaj, będącego środkiem dla przekazu jakichś głębszych treści. Wyobraźnia wygrywa w tym filmie: „Spirited Away” udowadnia, że co można powiedzieć stylem realistycznym, można również przekazać stylem fantastycznym. I o to przecież właśnie chodzi: o równouprawnienie wyobraźni.

Posądzenie o eskapizm jest jednym z najbardziej bzdurnych zarzutów wobec fantastyki: grunt to zachować zdolność rozróżnienia fikcji od rzeczywistości. Obrazy w rodzaju „Spirited Away” - po prostu dobre, wysokiej klasy - są pod tym względem krokiem we właściwą stronę. Pamiętajcie, kropla drąży skałę.

Michał Szklarski
IGKF

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie