Nie żyją, ale… wciąż wydają płyty! Jeden z największych absurdów w świecie muzyki

Jerzy Biernacki
14.12.2017

Śmierć uwielbianej gwiazdy muzyki zawsze jest szeroko komentowana i stanowi cios dla milionów fanów. Wielu ogarnia pustka związana z tym, że już nigdy więcej nie usłyszą nowej piosenki artysty. Czy aby na pewno? Wytwórnie płytowe, które do perfekcji opanowały sztukę zarabiania pieniędzy, nie chcą tak łatwo rezygnować z „dojnej krowy”. Efekty są takie, że coraz częściej spotykamy się z płytami muzyków, którzy… od dawna nie żyją. Jak to możliwe?

Archiwalne nagrania

Trzon takich pośmiertnych wydawnictw z reguły stanowią utwory, które artysta nagrał, ale nigdy ich nie wydał na płycie. W karierze każdego muzyka czy zespołu pojawiają się dziesiątki albo i setki piosenek przechowywanych w tzw. szufladzie. Część była za słaba, by pojawić się na płycie, część nie pasowała do koncepcji wydawnictwa, część czekała na swoją kolej lub nie została zmiksowana.

Wytwórnie nie mogą przepuścić takiej okazji. Praktycznie od razu po śmierci artysty kontaktują się z rodziną i próbują odkupić prawa do nieopublikowanego materiału. Niektóre wytwórnie są na tyle przewidujące, że załatwiają tę kwestię jeszcze zanim muzyk zejdzie z tego świata.

Tak też na rynku regularnie pojawiają się płyty z nieopublikowanymi wcześniej nagraniami. Przykładem mogą być wydawnictwa z muzyka Michaela Jacksona, Whitney Houston czy Jimmiego Hendrixa.

Reedycje

To kolejny sposób na zbijanie kokosów nawet długo po śmierci artysty. Reedycje są płytami, na których z reguły znajdują się zremasterowane piosenki i kilka bonusów w postaci nieopublikowanych wcześniej utworów czy coverów zaśpiewanych przez innych muzyków.

Wytwórnie doskonale wyczuwają nastroje w branży, dlatego reedycje zwykle pojawiają się na rynku w przededniu rocznicy śmierci czy urodzin artysty. Miliony fanów, z czystego sentymentu, sięgną do portfeli, aby znów nabić kabzę pazernym wydawcom.

Muzyk pojawia się z zaświatów

Zarabianie na legendach czasami osiąga granice absurdu. Dobrym przykładem może być zespół Queen, który po śmierci Freddiego Mercury nadal koncertuje, ale z nowym wokalistą. Nie byłoby w tym nic dziwnego (panowie wciąż dają radę na scenie), gdyby nie fakt, że od pewnego czasu standardowym elementem każdego koncertu jest… wyświetlanie hologramu legendarnego lidera, który najczęściej „śpiewa” słynne „Bohemian Rhapsody”. Część fanów jest wniebowzięta, część zdegustowana.

Branża muzyczna to przede wszystkim biznes, dlatego nie może dziwić, że wytwórnie starają się zarabiać kokosy na legendach, nawet nieżyjących. Fani mają oczywiście wybór i to od ich wrażliwości zależy, czy zechcą brać udział w tym procederze. Prawda jest bowiem taka, że gros pośmiertnych wydawnictw nie prezentuje wysokiego poziomu i sami artyści, gdyby żyli, z pewnością nie zgodziliby się na wypuszczenie ich na światło dzienne.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie