9 kompania - Cel - Czerwone piaski - Afganistan : Hart Afgański

Antoni Kwapisz
09.09.2015

W odróżnieniu od charta afgańskiego (patrz chart afgański) – hart afgański proponuję rozumieć jako zdolność agresorów do przeżycia w Afganistanie. Każdy widzi, jak sądzę, że nie jest z tym najlepiej. Świadczy o tym również parę filmów, o których dzisiaj zamierzam opowiedzieć. Pierwszy z nich jest dramatem wojennym, drugi nietypową SF, pozostałe dwa natomiast klasycznymi, choć egzotycznymi, horrorami.

HART AFGAŃSKI

W odróżnieniu od charta afgańskiego (patrz chart afgański) – hart afgański proponuję rozumieć jako zdolność agresorów do przeżycia w Afganistanie. Każdy widzi, jak sądzę, że nie jest z tym najlepiej. Świadczy o tym również parę filmów, o których dzisiaj zamierzam opowiedzieć. Pierwszy z nich jest dramatem wojennym, drugi nietypową SF, pozostałe dwa natomiast klasycznymi, choć egzotycznymi, horrorami.

W filmie 9 kompania Fiodora Bondarczuka (syna słynnego Siergieja) instruktor przekonuje rekrutów niezwyciężonej Armii Czerwonej, że w Afganistanie jeszcze nikt nie wygrał, co słuchacze przyjmują raczej z niedowierzaniem. Prędko jednak okazuje się, że trafili do miejsca mocno przypominającego piekło, gdzie każdy krok podszyty jest strachem. Takie na przykład wizyty u Afgańczyków to wypisz-wymaluj Rozkosze gościnności Bustera Keatona: kiedy jesteś gościem, włos ci z głowy spaść nie może, ale gdy tylko wyjdziesz za próg…

Nie tak dawno wysłuchałem relacji z pierwszej ręki na temat Afganistanu, jeszcze z radzieckich czasów. Radosław Sikorski, który jako korespondent wojenny przewędrował ten kraj w 1987 roku, tłumaczył na spotkaniu w mojej uczelni, dlaczego właściwie nikt jeszcze tam nie wygrał. Otóz oczywiście góry, bezdroża i tak dalej. Chodzi jednak przede wszystkim o to, że miejscowi nie zdają sobie w najmniejszym stopniu sprawy z różnicy potencjału wojennego między nimi a podbijającymi ich mocarstwami – jest więc tak, jakby tej dysproporcji po prostu nie było. I tyle. Niedowład wyobraźni najlepszym orężem? Nieprawdopodobne, lecz, o dziwo, prawdziwe. A o naszej tam obecności usłyszałem (cytuję z pamięci): Nie daj Boże, żeby sobie pomyśleli, że jesteśmy ich wrogami. Nic dodać, nic ująć.

Amerykanie, w przeciwieństwie do Rosjan, jakoś nie odchorowali Afganistanu: odebrali go chyba jako intrygujący epizod między koszmarem Wietnamu i absurdem Iraku. Jak widzę – jest on dla nich krainą bajek i fajnym tłem dla różnych makabresek, wywodzących się, wbrew pozorom, raczej z ich własnego, amerykańskiego podwórka. Tym niemniej siermiężna proza wojennej codzienności pospołu z kolorytem lokalnym skutecznie budują specyficzny nastrój w dwóch filmach, o których za chwilę opowiem.

Pierwszy z nich jest dziełem Daniela Myricka (Blair Witch Project 1–2, Wyznawcy, Przesilenie) i nosi nazwę Cel bądź Jasny cel (w oryginale The Objective). Dzieje się wszystko jeszcze przed amerykańską interwencją i dotyczy tajnej akcji CIA, której cel, jak wbrew tytułowi, jasny bynajmniej nie jest (ściśle tajne, oczywiście, jak stwierdza z sarkazmem reprezentant nie wtajemniczonej większości). Reżyser sięgnął tu po formułę sprawdzoną w Wiedźmie z Blair: zołnierze snują się bez ładu i składu po pustyni, uczestnicząc w coraz to bardziej tajemniczych wydarzeniach z pogranicza horroru i SF, aby wreszcie, zdziesiątkowani, znaleźć ów cel, którego rzecz jasna nie zdradzę. Jeśli komuś podobał się pierwowzór, będzie oczywiście zachwycony, inni moze trochę mniej (średnia ocena widzów: FilmWeb – 5,7/10 – niezły, IMDb – 5,6/10).

Drugi film, Czerwone piaski, wyreżyserował Alex Turner, znany wcześniej z Martwych ptaków. Gdzieś w Afganistanie, pośrodku niczego, kilku Amerykanów ma pilnować drogi, która istnieje tylko na mapie, bo w naturze wcale jej nie widać. Tym niemniej stoi tam chata, gdzie chłopaki spędzić mają czas pewien w błogosławionej nudzie (jeśli akurat dowódca nie zarządzi jakichś typowo żołnierskich atrakcji). I tak byłoby niewątpliwie, gdyby pewien zapaleniec nie rozstrzelał pochopnie tajemniczej figury, jak nie przymierzając nieco wcześniej talibowie posągi Buddy. Co prawda jedyny kumaty człek w tym gronie, tłumacz, zdążył coś–niecoś odcyfrować ze złowrogich inskrypcji; tylko tyle jednak, Ŝeby zrobiło się odrobinę niemiło, ale bez przesady. A stało tam napisane, że w posąg został zaklęty ifryt, czyli rodzaj dżinna.

Resztę można sobie łatwo dośpiewać: ifryt przybywa, zrazu incognito, by potem urządzić masakrę, aż miło. Koniec. Zatem fabularnie nic nadzwyczajnego, za to efekty specjalne są na dobrym poziomie, a i specyficzny klimat też jest taki, jak trzeba. Film został odebrany moim zdaniem trochę zbyt chłodno (FilmWeb: 4,08/10 – poniżej oczekiwań, IMDb: 4,6/10).

Zgadzam się natomiast całkowicie z niską oceną filmu Afganistan (Afghan Knights) debiutanta Allana Harmona (FilmWeb: 4,39/10 – poniżej oczekiwań, IMDb: 3,1/10). Piszę o nim przede wszystkim dlatego, że główny bohater zdradza od pierwszych kadrów silne objawy szoku poafgańskiego z paranoidalnymi urojeniami włącznie, co zdaje się zaprzeczać mojej tezie o braku „afgańskiego kaca” u Amerykanów. Okazuje się jednak później, że nieborak był po prostu dręczony przez ducha brata, który zginął w krainie bajek co prawda, ale za to z ręki rodaka. Ów właśnie rodak wysyła naszego bohatera z powrotem do Afganistanu, oficjalnie po to, żeby eskortować jego miejscowego kumpla, a naprawdę w celu odnalezienia pewnej groty (jaskini), w której leżą dwa groty (strzał), nawiedzone przez Czyngis Chana i jego brata. Ci rzecz jasna nie odpuszczają grupie wojaków, wyjadając im cichcem, zwyczajem Mongołów, wątroby.

Akcja filmu się sypie, obfitując w nielogiczności, aktorzy grają jakby karykatury swoich postaci, zwłaszcza jedyna gwiazda w ich gronie, Michael Madsen (którego rola jest na tyle epizodyczna, że umieszczenie go w centrum plakatu jest wyraźnym nadużyciem). Ponadto głównym bohaterem, co dotąd skrywałem, jest sierżant Pepper – a zwie się tak dlatego, aby twórcy filmu mogli lansować jego kosztem kontrowersyjną tezę, że Beatlesi są znani i lubiani nawet na takim zadupiu, jak afgańska pustynia.

Na koniec jedna uwaga ogólna: żeby ktoś sobie nie pomyślał, że omawiane filmy zrealizowano tam, gdzie należy, czyli w Afganistanie. Nic podobnego – Cel nakręcono w Maroku, Afganistan w Kanadzie, Czerwone piaski całkiem prozaicznie – w Kalifornii, za to 9 kompanię tuż za miedzą, bo w Kazachstanie i Uzbekistanie, ale także na Krymie i w Finlandii. Można by zatem powiedzieć, że Afganistan jest wszędzie i nigdzie, co jego reputację jako krainy fantazji potwierdza w całej rozciągłości. Film Bondarczuka jako jedyny w tym gronie jest oparty na faktach, i może właśnie dlatego autentycznej grozy jest w nim więcej, niż w pozostałych trzech produkcjach łącznie. I, co stwierdzam z przykrością, jest od nich znacznie lepszy.

Andrzej Prószyński
Recenzje filmów DVD i książek, http://matematyka.ukw.edu.pl/ap/filmy.html

 

 

9 kompania (9 rota) (2005)
produkcja: Finlandia, Rosja, Ukraina
gatunek: dramat, wojenny
reżyseria: Fiodor Bondarczuk
scenariusz: Jurij Korotkow
obsada: Aleksiej Czadow, Fiodor Bondarczuk
czas trwania: 134

Cel (The Objective) (2008)
produkcja: USA, Maroko
gatunek: horror, thriller, wojenny, SF
reżyseria: Daniel Myrick
scenariusz: Daniel Myrick, Wesley Clark
czas trwania: 86

Czerwone piaski (Red Sands) (2009)
produkcja: USA
gatunek: akcja, horror
reżyseria: Alex Turner
scenariusz: Simon Barrett
obsada: Shane West, Leonard Roberts, J. K. Simmons
czas trwania: 85

Afganistan (Afghan Knights) (2007)
produkcja: Kanada, USA
gatunek: dramat, horror, przygodowy
reżyseria: Allan Harmon
scenariusz: Christine Stringer
obsada: Michael Madsen, Francesco Quinn
czas trwania: 98

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie