Człowiek wybuchający w próżni - czyli efekciarze z Hollywood - sf filmy

Remigisz Szulc
09.09.2015

W wielu hollywoodzkich produkcjach SF – ludzie i obcy nastawieni są na kontakt z próżnią kosmiczną. Poza kilkoma wartymi uwagi przypadkami zdarzenia takie mają w filmach zazwyczaj skutki bardzo efektowne i… zupełnie nieprawdziwe. Ludzie zamarzają w ciągu ułamków sekundy (vide „Misja na Marsa”), eksplodują („Outland”) albo obcy przeciskani są przez dziurę w kadłubie wielkości znaczka pocztowego („Obcy 4”). Poniżej zapis rozmowy na ten temat odbytej przy pomocy zakazanych praktyk temporalnych.

Hollywoodzki Scenarzysta: Hej, panie doświadczony. Jak to jest? Czy można prze-żyć pobyt w próżni kosmicznej bez kombinezonu?

Jurij Gagarin: Huh? A tak, pewnie. Można. Tylko krótko. Z grubsza rzecz biorąc od momentu osiągnięcia próżni ma się jakieś 10 sekund świadomości, potem się odlatuje – i kamraci mają jeszcze jakieś półtorej minuty, żeby pomóc delikwentowi.

HS: Czyli nie rozrywa człowieka na kawałki?

JG: No co ty? Filmów się naoglądałeś? My radzieccy ludzie, tak jak i wy Amerykanie, jesteśmy raczej solidnie zbudowani i byle próżnia nas nie „wybuchnie”. Wiesz, że tak normalnie tutaj to mamy ciśnienie jednej atmosfery? Dobrze. Jednak czegoś was uczą. Zakombinuj tak... nurkowałeś kiedyś z rurką?

HS: Tak, na Karaibach.

JG: Ech, wy Amerykanie to macie dobrze... W każdym razie wiesz, że na 10 metrach pod wodą ciśnienie zwiększa się o jedną atmosferę w stosunku do powierzchni. Różnica jest taka sama, jak między normalnym ciśnieniem a próżnią – tylko że tutaj to działa w drugą stronę. Jak nurkowałeś, to co czułeś?

HS: Czułem jak ściska mi klatkę piersiową. Nieprzyjemne było, trochę bolało.

JG: Bolało, bo ciśnienie zewnętrzne ściskało powietrze w ciele, czyli głównie płuca. Ich objętość trochę się zmniejszyła. Ale nic poza tym się nie działo, żebra trzymały. Więc w próżni jest tak samo, tylko odwrotnie: gaz w naszych płucach się rozszerza i płuca wraz z klatką piersiową się trochę powiększają. Ale na pewno nie eksplodujesz. Puchniesz też z innego powodu, chociaż wolniej. W twoich bebechach wrze woda, robi się w tobie para wodna i, mówiąc oględnie, masz parcie na zwieracze. Ogólnie boli jak diabli, chyba że masz na sobie taki ciśnieniowy kombinezon lotniczy jak piloci myśliwców. Wtedy nie puchniesz i mniej boli. Ale jest jedna różnica w stosunku do nurkowania: jakby się ci zdarzyła dekompresja, to pamiętaj żeby nie zatrzymywać oddechu, tylko wypuścić całe powietrze. Chociaż nie jest to naturalny odruch.

HS: Dlaczego?

JG: Widać jesteśmy lepiej przystosowani do bycia ściskanymi niż do rozciągania. Delikatne pęcherzyki w płucach nie wytrzymują rozciagania i pękają, co prowadzi do krwotoku i śmierci. A jak się wypuści powietrze z płuc, to nie ma cię co rozpychać od środka – i jest haraszo.

HS: To jak to jest z tym powietrzem?

JG: Jak się wpuści powietrze, to płuca zaczynają działać w drugą stronę niż normalnie. Normalnie tlen z powietrza przenika do krwi, a dwutlenek wegla z krwi do powietrza. Teraz powietrza nie ma – więc i tlen, i dwutlenek węgla są wypompowywane z krwi w próżnię. Tak się dzieje, aż płuca nie wyschną (o czym za chwilę). Taka beztlenowa krew nadal płynie w tętnicach – bo serce bije – i po jakichś 10 sekundach dociera do mózgu. Wtedy się właśnie odpada. A jak mózg nie ma tlenu przez 90 sekund, to umiera. Ot, i tyle.

HS: No dobrze, więc nie eksplodujemy. Ale co z zamarzaniem? Przecież próżnia ma zero absolutne, czyli 200-cośtam stopni C poniżej zera.

JG: Próżnia – albo raczej prawie próżnia, bo taka jest w kosmosie – jest faktycznie zimna. Ale temperatura to nie wszystko. Weź taką komorę kriogeniczną i saunę. W tej pierwszej jest  100, a w drugiej +100 stopni. A mimo to ludzie tam wchodzą, siedzą i nic im się nie dzieje. A teraz weź ciekły tlen i z drugiej strony wrzącą wodę. Spróbuj do nich wsadzić rękę. Czaisz różnicę?

HS: No, czaję.

JG: To jak odczuwasz temperaturę czy też jak przepływa ciepło – zależy od ośrodka,  w którym jesteś. Ciecze przewodzą ciepło dobrze, gazy znacznie gorzej. Próżnia nie przewodzi go wcale, bo nie ma go co przewodzić, poza tymi kilkoma atomami na centymetr sześcienny.

HS: Czyli się nie zamarza?

JG: Nu! Przynajmniej nie od razu. Poza przepływem ciepła bezpośrednio do ośrodka – taki niefartowny kosmonauta emituje też promieniowanie podczerwone. To to, co żołnierze widzą w nocy przez noktowizory, a dokładniej termowizory. Ale to promieniowanie unosi energię powoli, tak że zamarznie się dopiero po kilku godzinach. A do tego czasu już się nie ma czym martwić – tak czy inaczej. Aha: i to wszystko prawda, jak się jest w cieniu.

HS: W cieniu? A na słońcu?

JG: A na słońcu to jest gorąco. Wyobraź sobie słońce w południe na równiku. Parzy, co nie? A teraz pomyśl, że atmosfera odbija i pochłania sporą część energii słońca – powiedzmy 50% w bezchmurny dzień. Więc na orbicie słońce grzeje dwa razy mocniej; co jest nieprzyjemne, ale nie zabójcze. Ale podstawa to, że nic nie chroni nas tam przed promieniami UV i twardszymi, a tych to atmosera pochłania z 95%. Mówię ci, tam się można nieźle usmarzyć i poparzyć już po kilkunastu sekundach. Nie bez przyczyny wszystkie statki kosmiczne są białe albo metaliczne. Odbijają tak więcej promieni i się nie grzeją.

HS: OK, będę pamiętał, żeby zostać w cieniu. A co jeszcze się dzieje w próżni?

JG: No, po pierwsze przy rozprężaniu się gazu – taki gaz (czyli tutaj powietrze) się ochładza. Czuć to na przykład, gdy się wypuszcza propan-butan z butli. Jest zimny albo wręcz lodowaty, nawet jeśli butla jest na początku ciepła. Dlatego, jak się wypuszcza powietrze z płuc w kosmosie i ono przelatuje przez usta i nos, to je ochładza. Ale nos nie zamarza cały na kość, tylko szron pojawia się na powierzchni skóry – nic groźnego.
Po drugie – w otwartej próżni woda gotuje się w temperaturze ciała. To znaczy, że ślina na wrze ci na języku. Ponoć nieprzyjemne, ale nie boli. Potem znacznie wolniej wrze woda tych rurkach w miękkich tkankach, takich jak jelita i inne takie. Ale o tym już mówiliśmy przy puchnięciu. Krew nie wrze, bo naczynia krwionośne są elastyczne
i trzymają krew pod ciśnieniem.

HS: To ktoś to sprawdzał z tym językiem?

JG: Umyślnie to nie. Umyślnie to nasi i wasi naukowcy maltretowali szczury, króliki i małpy sprawdzając, co im się dzieje w próżni i ile przeżyją. Ale zdarzyły się dwa ciekawe wypadki. Jeden był w ’65, jak testowali w NASA kombinezon kosmiczny w komorze próżniowej. Tester konkretnie rozdarł kombinezon. Ale był szkolony i pamiętał, żeby wypuścić powietrze. Po 10 sekundach zemdlał – i ostatnie, co pamiętał, to właśnie ta wrząca ślina. Potem zaczęli szybko wpuszczać powietrze i po kilkunastu minutach gość już był na nogach.

HS: A drugi wypadek?

JG: A drugi wypadek pokazuje, dlaczego się lata w kosmos. Dla adrenaliny. W ’91 facet na promie kosmicznym wyszedł w kosmos w skafandrze. W którymś momencie jakiś ostry dzynks uderzył go w rękawicę pomiędzy palcem wskazującym i kciukiem. Przebiło rękawicę i skórę, a facet przez chwilę krwawił w otwartą przestrzeń. Ale zaraz przyssało mu skórę i krew zakrzepła. Facet zauważył to dopiero, jak wrócił na pokład. Mówię ci – adrenalina tam jest lepsza, niż na bungee!

HS: To w NASA, a radzieckim programie kosmicznym?

JG: Da, był Soyuz 11… ale w Związku Radzieckim nie ma wypadków... czasem są tylko bohaterzy.

HS: Hmmm... OK, nie wnikam. Czyli dziury w statku są niegroźne?

JG: Małą dziurę można doraźnie zatkać czymkolwiek. Taka dziura o powierzchni 1 cm2, na przykład po mikrometeorycie, jest „w zasadzie niegroźna”. Ze średniego pomieszczenia na statku powietrze będzie uciekało przez nią ładnych kilka minut  i będzie tylko lekki zefirek. Dość czasu, żeby dziurę czymś zatkać. Choćby i ręką – przyssie skórę i uszczelni.

HS: Ręką? Czyli nie wyssie nas tak jak tego stwora w „Obcym 4”?

JG: Nie. Tam to twoi kumple scenarzyści musieli już ostre dragi brać.

HS: Czyli ogólnie luz. A jak się robi większa dziura – to jest eksplozywna dekompresja, próżnia i jest cool. Byle tylko trzymać się w cieniu.

JG: No to też nie tak do końca. Eksplozywna dekompresja ma w nazwie „eksplozywna” nie od parady. Jak zrobi się wielka dziura w statku, nie mówiąc już o skafandrze, to jest głośny huk – dlatego eksplozywna. Powietrze ucieka w kilka sekund. Wszystko zaczyna wywiewać, łącznie z tobą – jeśli się nie chwycisz czegoś przymocowanego na stałe. Można dostać czymś twardym w głowę! Na kilka sekund robi się mgła, bo rozrzedzona atmosfera nie może utrzymać wilgoci. W tym momencie zaczyna być mało powietrza, oddychanie niewiele daje. Tu najlepiej wypuścić powietrze zupełnie. Potem mgłe też wywiewa i jest cisza. A ponieważ się do tej pory szamotałeś się itp.  – to z twoich teoretycznych 10 sekund świadomości zostało może z 5 albo i mniej. Teraz to albo jesteś szybki lub masz farta i dobrych kolegów, co cię zaraz odratują – albo jesteś martwy. Coś jak ten facet w „Odysei Kosmicznej 2001”. Jesteś w nieważkości, panikujesz i masz tylko kilka sekund przed black-outem i konkretnym spotkaniem
z wredną rzeczywistością. Musisz być szybki i twardy jak skała. Albo jak radziecki kosmonauta.

HS: Gulp... Aha; to ja zostanę jednak przy pisaniu scenariuszy i Karaibach.

JG: Ech... szczury ziemskie. A samogon jakiś masz?


Konrad ‘Biały’ Klepacki

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie