Fantastyka książki - Męty Końca Śmiechu, Steven Erikson

Antoni Kwapisz
06.09.2015

Jedno z przyjemniejszych, bo całkowicie bezpretensjonalnych, doznań czytelniczych ostatnich czasów. To już trzecia mikropowieść o trzech drugo-, a wręcz trzecioplanowych postaciach, które pojawiły się na kartach monumentalnej “Malazańskiej Księgi Poległych” Eriksona. I wielu pokochało ich od pierwszego czytania, w tym ja. No bo trudno ich nie polubić, pomimo iż dwóch z nich jest, co tu dużo pisać, paskudnymi draniami, ciągnącymi za sobą pogodzonego ze swoim losem służącego. “Męty Końca Śmiechu” to kolejna krótka opowiastka o przygodach nekromantów: Korbala Broucha i Bauchelaina oraz ich służącego Emancipora Reesa, zwanego Niefartownym Mancym.

Akcja tej nowelki toczy się tuż po wydarzeniach znanych z “Krwawego tropu”, pierwszej mikropowieści z serii. Oto nasi cudacy zaokrętowali się na statek komenderowany przez co najmniej dziwnego kapitana i jego równie podejrzanych oficerów. A zmierzają… no, zmierzają do Końca Śmiechu, co z perspektywy całej historii brzmi wcale nieszyderczo, choć jak pokaże akcja, śmiechu (dla czytającego, w przeciwieństwie do samych postaci) będzie pewnie co niemiara.

Można tę opowiastkę czytać bez jakiejkolwiek znajomości zarówno zasadniczych powieści, jak i dotychczasowych dwóch nowelek o nekromantach, choć może się okazać, że ten styl pisarstwa nie każdemu przypadnie do gustu. Jedno dla mnie nie ulega wątpliwości - Erikson pisząc te krótkie historyjki musi mieć niezłą zabawę, bo to wprost wylewa się z tekstu. Koniec Śmiechu (prawie że literalny), kapitan który nie ma pojęcia o żeglowaniu plus dwójka szalonych nekromantów. To wszystko zmieszane w jakiś niemal bezsensowny koktail, z piramidalnym nagromadzeniem absurdów w quasi-slapstickowym stylu - takie są “Męty Końca Śmiechu”. Jeśli to kogoś nie przeraża, to polecam, bo godzina czytania przerywana wybuchami śmiechu gwarantowana.

Maciej Majewski
/www.maciejmajewski.pl/
PS. Właśnie sobie uświadomiłem z czym, a właściwie z kim mi się kojarzą Korbal Broach i Bauchelain - to tacy eriksonowscy Pan Croup i Pan Vandemar. Tylko bardziej straszni, bo nie traktowani serio.

GFK, luty 2009

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie