Impresje filmowe (5)

Maciej Piwowski
09.09.2015

Zimowy Londyn nie jest najbardziej uroczym miejscem na świecie: w oczy rzucają się przede wszystkim szarość i tłok w metrze. Temperatura nieco powyżej zera – dla nas niemaltropikalna – oznacza ciężką zimę, a padający śnieg powoduje panikę na drogach. Szczęśliwie i wówczas można znaleźć ciekawe miejsca do spacerów oraz przebierać w atrakcjach pod dachem.

Jedną z takich atrakcji jest muzeum nauki, w którym oprócz pięknej bryły XIXwiecznego budynku, kapsuły Apollo 10, oryginalnego Saaba z lat 60-tych i wystawy o historii medycyny znaleźć można kino IMAX. Korzystając z okazji, zafundowaliśmy sobie z Kasią seans filmu dokumentalnego Space Station 3D, traktującego o budowie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Najbardziej znaną postacią w filmie jest Tom Cruise, który wcielił się w rolę narratora – ale jest to najmniej istotne. O wartości filmu stanowią zdjęcia realizowane na orbicie przez samych kosmonautów, pozwalające obejrzeć z bliska poszczególne moduły stacji, operacje naprawcze w próżni, niesamowite widoki Ziemi „pod stopami”, a wreszcie codzienne życie na stacji. IMAX jest znakomitym miejscem, aby to wszystko docenić – dzięki jego technice obraz zyskuje głębię, jakiej nie miałby na zwykłym ekranie. Warto było wydać osiem funtów, aby zobaczyć, jak naprawdę wygląda Ziemia z kosmosu. Wrażenia byłyby jeszcze lepsze, gdyby pracownicy kina czyścili rozdawane widzom okulary.

Wiele miejsc w Londynie do dziś wygląda, jakby żywcem przeniesiono je z końca XIX wieku. Dzięki temu oglądając nową wersję Sherlocka Holmesa ma się wrażenie, jakby chodziło się dokładnie tymi ulicami, które widać na ekranie: wystarczy zamknąć ruch dla samochodów i wpuścić powozy konne, aby znaleźć się w późnej epoce wiktoriańskiej. A jednak są też i różnice: w dokach wciąż buduje się statki, a most Tower, który wrósł już w krajobraz miasta, w filmie jest właśnie budowany jako najnowsze osiągnięcie techniki. Film Guya Ritchiego oddaje znakomicie klimat brytyjskiej stolicy sprzed wieku. Czyni to zaś w sposób niesztampowy: zamiast dystyngowanych salonów zwiedzamy ulice i kanały, a detektyw Sherlock Holmes nie ma nic wspólnego z dystyngowanym panem pykającym fajeczkę: przypomina raczej skrzyżowanie szalonego wynalazcy i bałaganiarza-ochlapusa, który angażuje się w bójki równie chętnie jak w rozwiązywanie zagadek kryminalnych.

W ogóle jednym z głównych założeń reżysera wydaje się być inność: pokazanie ogranego tematu w zupełnie nowy sposób. Trzeba przyznać, że założenie to udało się zrealizować: zagadka jest w sprawny sposób stopniowo odsłaniana, a film trzyma w napięciu i ogląda się go przyjemnie. Najmocniejszą stroną Sherlocka Holmesa Ritchiego jest sprawność realizacji od strony technicznej: dobre zdjęcia i dynamiczny montaż w połączeniu z ciekawie skonstruowanymi postaciami nie pozwalają się znudzić. Guya Ritchiego znałem dotąd głównie ze Złotych Malin, które dostawał za to, że w jego filmach grała Madonna.

W Sherlocku poznałem go jako sprawnego reżysera, które doskonale orientuje się w rzemiośle filmowym. Jego film nie odkrywa Ameryki, ale warto go zobaczyć dla ciekawych postaci, ładnych zdjęć i ożywionego klimatu minionej epoki.

Michał Szklarski
GFK

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie