Sherlock Holmes

Jerzy Biernacki
09.09.2015

Jakie to jest: Drogie dziatki! Dawno dawno temu miały miejsce ponure i płaskie czasy, kiedy to filmy były w 2D. Tak, tak, nie pomyliło mi się: Wasz dziadek Commander J.J. Adams pamięta dzieje, gdy w kinie nie trzeba było zakładać okularów, a postacie na ekranie były papierowe i nijakie. Do tych czasów smuty lubią wracać ekscentryczni filmowcy kręcąc nadal filmy w tej prastarej technologii – takie jak Sherlock Holmes 2D – jak stoi na bilecie.

Tytuł: Sherlock Holmes
Produkcja: USA, 2009
Gatunek: Kryminalny
Dyrekcja: Guy Ritchie
Za udział wzięli: Iron Man, Errol Flynn i inni
O co chodzi: Tajnym stowarzyszeniom stanowcze nie

Jakie to jest: Drogie dziatki! Dawno dawno temu miały miejsce ponure i płaskie czasy, kiedy to filmy były w 2D. Tak, tak, nie pomyliło mi się: Wasz dziadek Commander J.J. Adams pamięta dzieje, gdy w kinie nie trzeba było zakładać okularów, a postacie na ekranie były papierowe i nijakie. Do tych czasów smuty lubią wracać ekscentryczni filmowcy kręcąc nadal filmy w tej prastarej technologii – takie jak Sherlock Holmes 2D – jak stoi na bilecie.

Po tym przedowcipnym wstępie czas powiedzieć cokolwiek o filmie. Jednym słowem – delivers. Tak, tak, każdy się obawiał, że Sherlock Ritchiego będzie składał się głównie z walenia po ryjach, stuntów i ciętego języka. No i słusznie się obawiali, bo tak jest. Tak jak Piramida strachu adaptowała klasyka do epoki Nowej Przygody, tak Sherlock AD 2009 dostosowuje go do wymogów współczesnej hop-siup akcji. Nie zmienia faktu, że to podejście wcale udane.

Jak można się było domyśleć – Ritchie uwydatnia w filmie mniej czcigodne aspekty postaci Holmesa, choć odpuszcza sobie kokainizm, wspominając tylko o preparacie do operacji oczu. Sherlock jest tu momentami takim penerem i antybohaterem, że aż widz może zwątpić, czy nasz detektyw w ogóle wie, co robi; nie wspominając o całościowym rozwiązaniu krimi-zagadki. No, ale jak trzeba – to umie się ubrać, wyjść z barłogu i coś tam wydedukować jak człowiek.

Nie byłoby ekranizacji Holmesa bez dobrze dobranego duetu Sherlock-Doktor, tak jest więc i tu. Guy Ritchie, jako koleś od tekstów i generalnie niebanalnego portretowania sytuacji międzyludzkich, spisał się tu ponownie na bdb. W dodatku współpraca jego z Downey Jrem, który nadal jest w topowej formie, dała efekt w postaci genialnego (nie tylko umysłowo, ale i dramaturgicznie) i sadzącego mega teksty Holmesa, w którym nie przeszkadza nam nawet brak przepisowej czapki i płaszczyka. Jude Law to zupełnie inna para gumofilców, więc siłą rzeczy pozostaje w cieniu Roberta – no, ale nic nie szkodzi, bo koleś również spisał się git. Nie chcę używać oklepanego „chemia”, ale ich współgranie na ekranie mega trybi i przywodzi na myśl najlepsze buddy-filmy w dziejach; głównie te, gdzie bohaterowie są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Zresztą, jakby ktoś się nie
skapnął dotychczas, film jest przede wszystkim komedią – i to właśnie ciągniętą przez te dwa konie.

Z innych znanych postaci mamy inspektora Lestrade’a, rzadko widywaną żonę Watsona (tutaj widywaną dość często) oraz znaną fanom (mnie nie – czytałem te blubry jako dzieciak, więc nie wymagajcie) Irenę Adler. Tej ostatniej co prawda można zarzucić zbyt współczesną archetypiczność atrakcyjnej złej/dobrej cwaniary, a jej „romansowi” z Holmesem zbytnią ckliwość, ale należy pochwalić panią McAdams, która wypadła tutaj nadzwyczaj adekwatnie. W ogóle cała obsada, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowa, jest w porzo, a talent Ritchiego do wyszukiwania nietuzinkowych ryjów przydał się tu pierwszorzędnie.

Przebieg śledztwa wybija generalnie rytm „15 minut akcji - 15 sekund intensywnej dedukcji”, co może nie do końca jest zgodne z kanonem fabuły detektywistycznej, ale tutaj nawet się sprawdza. W ogóle całość mocno zalatuje Bondem – celne odzywki, przerośnięty komiksowy enemy, różne stunty (w tym epiczne) i gadżety (w tym wypadku ocierające się nawet nieco o steampunk), intryga typu „władza nad światem”. No, ale Bonda w końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa za bezmyślne pif-paf, więc i ta analogia jest na miejscu. Oprócz stylu 007 moje wprawne oko dostrzega tu nawiązanie do akcji westernowej, aczkolwiek film cierpi na poważny syndrom braku pościgu powozami. Natomiast walenia po ryjach jest w bród (również takiego analitycznego) – no, ale Ritchie w końcu. Szkoda, że jest ciut mało szermierki (a właściwie zero, na korzyść pałowania).

Mój największy zarzut do filmu (obok nadreprezentacji warstwy akcyjnej) to sama fabuła, obracająca się znowu wokół paramasońskiej organizacji. I to bynajmniej nie z powodu mojej miłości do masonów, ale przeładowania tym motywem kinematografii – kurde, czy w każdym filmie Holmes musi ratować składaną przez kultystów w ofierze dziewicę? Czy każda londyńska zagadka przełomu wieków musi sprowadzać się do masonerii (vide From Hell)? śeby jeszcze w Holmesie byli to prawdziwi masoni; ale tutaj mamy jakiś zakon chuja-muja, który od oryginału różni się tylko nazwą. Może na taką negatywną konotację nie pozwolili mocodawcy filmowców – ale przynajmniej wpuścili ich do Wielkiej Loży w Londynie, gdzie kręcono scenę narady spiskowców (aczkolwiek nie w samej Sali Posiedzeń, a w jej przedsionku - kto tam bywa, ten wie [BYGCKG]). Innym słusznym zarzutem wytkniętym przez np. Lorda New Age jest nie mniej oklepany motyw „zabójstwa na mapie na planie pentagramu” – kurde, litości! Trzeba wiedzieć, kiedy klasyka przechodzi w banał...

W filmie wymiata też odtworzenie starego Londka: zarówno w formie dekoracji, jak i makiet czy komputerówy. W sumie tak dużych i rozbudowanych londońskich setów dawno nie widziałem (nawet w Sweeney Toddzie), mamy też prawdziwą parołódkę z epoki i parę innych sporych rekwizytów. Nie wiem, na ile jest to realistyczne odtworzenie realiów, ale wrażenie robi – zwłaszcza takie motywy jak stocznia nad Bardzo Głęboką Tamizą czy Tower Bridge w budowie. Również same komputerowe tła, mimo że mocno syntetyczne, tworzą bardzo plastyczny klimat.

Warto tu dodać, że może na ekranie nie panuje taki syf, kiła i mogiła, jak np. właśnie we From Hell, ale i tak zbyt pięknie nie jest – akurat w sam raz do filmu tego typu. Fajnie też, że Hansowi Zimmerowi udało się wreszcie wyrwać z hanszimmeryzmu i zrobił niezły, pasujący do reszty soundtrack, nawet z fajnym motywem  przewodnim.

No więc jest dobrze i film jest czad. Ja oglądając trailery zawsze nastawiam się, że film będzie taki jak pokazują – i tym razem wreszcie trafiłem. Otrzymujemy solidną porcję zarówno epicznej, jak i intelektualnej rozrywki na wysokim poziomie. Sherlock gites, oglądać (mimo że tylko w 2D).

Ocena (1-5):
Dedukcja: 5
Indukcja: 4
Obdukcja: 3
Fajność: 5
Cytat: Did the devil show up?

Commander John J. Adams
[tytuł od redakcji INFO] /www.zakazanaplaneta.pl/
GFK

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie