Terminator 3: Bunt maszyn - Początek

Remigisz Szulc
09.09.2015

Dwanaście lat minęło już od premiery drugiej części „Terminatora". W tym czasie perypetie Sary Connor i jej syna Johna zaczęły być zaliczane do klasyki filmowej SF i tak zwanego kina nowej przygody, kina-widowiska, którego pierwszy „Terminator" był jednym z najwcześniejszych przedstawicieli. Właściwie kwestią czasu było podjęcie się przez któregoś z twórców Hollywood nakręcenia kontynuacji. Niecałe dwa lata temu zadanie to powierzono reżyserowi Jonathanowi Mostowowi (m.in. reżyserowi i scenarzyście niezłego thrillera „U-571", wcześniej nagradzanemu twórcy filmów dokumentalnych i krótkometrażowych), Arnold Schwarzenegger („z rozkoszą", jak stwierdził) zgodził się ponownie wcielić w postać robota z misją ratunkową - a efekty tego od ósmego sierpnia oglądać możemy na ekranach polskich kin.

„Bunt maszyn", jeśli chodzi o ogólny zarys akcji, nie zaskakuje - bo i zaskakiwać nie mógł, od początku wiadomo było, że znów pojawi się T-X, który spróbuje zabić Johna i będzie niezwykle trudny do pokonania. Pojawia się jednak parę innowacji. Po pierwsze, robot przybiera tym razem postać kobiety. Po drugie, tym razem celem robociego superzabójcy jest nie tylko Connor (który ma teraz dwadzieścia trzy lata i ukrywa się nie używając telefonu i kart kredytowych, nigdzie nie zameldowany) - lecz również grupa innych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Skąd te masowe mordercze chęci? Częściową odpowiedź stanowi tytuł filmu: ma to związek z bliskim uderzeniem niezależnej od człowieka sztucznej inteligencji, przyczajonej dotąd i zbierającej siły. Jeden z  celów robota, Kate Brewster - dawna koleżanka Johna z amerykańskiej szkoły - przypadkiem spotyka Connora w momencie ataku śmiercionośnej maszyny. Razem z niezwłocznie przybyłym Terminatorem salwują się (nieskuteczną) ucieczką. W jej trakcie Terminator oznajmia, że przed dziesięcioma laty („Terminator 2") nie udało się powstrzymać Dnia Zagłady szykowanego przez Maszyny, a jedynie odwlec go w czasie. Czas ten właśnie nadszedł... Cała trójka podejmie rozpaczliwą próbę powstrzymania hekatomby. A przy okazji dowie się paru zastanawiających rzeczy o swojej roli w nadchodzących wydarzeniach.

Jak już wspomniałem, w ogólnym zarysie (ale tylko w nim) akcja jest przewidywalna. Tym niemniej po „Buncie maszyn" oczekiwać można (zasadnie) dokładnie tego samego, co po pierwszych dwóch częściach - znakomitego, emocjonującego widowiska. Tak jak „jedynka" i „dwójka", tak i „Bunt..." jest kawałkiem świetnego kina akcji. Efekty specjalne zapierają dech w piersi i dorównują nieraz poziomem „Matrixowi" - widać, że w produkcję filmu wpompowano aż sto siedemdziesiąt milionów dolarów! Udanie napisane role i dobrze grający aktorzy - z cedzącym po robociemu słowa Arnim na czele - dopełniają dobrego wrażenia. Film jest zrobiony dobrze (nawet bardzo), sprawnie i właściwie zupełnie nie ma się do czego przyczepić. Zwłaszcza że zakończenie zupełnie nie przypomina poprzednich finałów - o ile te ostanie były zakończeniami otwartymi, o tyle trzecie jest zakończeniem otwartym do kwadratu. Bunt maszyn zmienia wszystko, nic już nie może pozostać takie samo. Finał „Buntu..." to tak naprawdę początek całej historii. Twórcy - choćby chcieli - nie mogą już powtórzyć dotychczasowego schematu, porzuciwszy go w najodpowiedniejszym momencie: gdy był jeszcze nośny, ale powoli zaczynał się wyczerpywać. W „czwórce" zatem możemy znów oczekiwać zadziwienia widzów czymś nowym, a fakt, że scenarzyści sami się do tego zmusili, bardzo im się chwali.

Dobrego wrażenia nie zakłóci nawet fakt, że uważniejszy widz doszuka się u podłoża historii Johna Connora i powstania robotów kilku nieścisłości, na przykład paradoksów związanych z podróżą w czasie czy kwestii, po co robotom atak nuklearny na miasta, skoro zabiją w ten sposób ogromną ilość maszyn. Z drugiej strony, trzeba przyznać scenarzystom, że ich opowieść jest starannie dopracowana i spójna, a część paradoksów po wnikliwym przyjrzeniu się okazuje się wcale paradoksami nie być. A zresztą - kogo obchodzi kilka nieco wątpliwych szczegółów historii będącej tłem filmu? Nie o to chodzi w „Terminatorze" - lecz o świetną i emocjonującą, kapitalną kinową rozrywkę. Na poziomie dwóch pierwszych części. „Bunt maszyn" nie zniszczy dobrej sławy, jaką zyskały, a wręcz przeciwnie - przyczyni się do umocnienia terminatorowej legendy.

Marcin Szklarski

„Terminator 3: Bunt maszyn" („Terminator 3: Rise of the Machines"). USA, Wielka Brytania, Niemcy, Japonia 2002. Reżyseria: Jonathan Mostow. Pomysł scenariusza i scenariusz: John D. Brancato i Michael Ferris. Pomysł scenariusza: Tedi Sarafian. Zdjęcia: Don Burgess. Muzyka: Marco Beltrami, Blue Man Group (piosenka) oraz Brad Fiedel (temat filmu). Efekty specjalne: m.in. Industrial Lights and Magic i Stan Winston. Aktorzy: Arnold Schwarzenegger (Terminator), Nick Stahl (John Connor), Kristiana Loken (T-X / Terminatrix), Claire Danes (Kate Brewster) i inni.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie