TERMINATOR 3 - CZYLI: FILM NIEMOŻLIWY DO SZEŚCIANU"

Marek Szydełko
09.09.2015

Lubię Arnolda Schwarzeneggera. I to nie tylko dlatego, że wspaniale sprawdza się w tzw. kinie akcji. Lubię go za jego talent komiczny, za dystans do kreowanych przez siebie postaci (próbowali naśladować go w tym jego muskularni konkurenci, ale z żałosnym efektem), za to wreszcie - że „prywatnie" jest cholernie normalnym człowiekiem. I za to, że (w przeciwieństwie do „napakowanych" dresiarzy) może przywdziać smoking, gdyż pomiędzy torsem a głową posiada również szyję (zauważcie, iż wszelkie „anabolikowe" osiłki wyglądają, jakby ich przodkiem był nie małpolud - lecz Godzilla).

Po raz pierwszy zobaczyłem go na okładce „Fantastyki", jako Conana-barbarzyńcę. Jednak ów pyszny film (że też autorzy Wiedźmina nie poszli podobnym tropem!) nie trafił wtedy do polskich kin. Pierwsze moje spotkanie z „żywym" Arnoldem - to był ponury i mroczny Terminator. Później - na wideo - przezabawne i autoironiczne Commando. A dalej różnie, z różnych mediów. Filmy lepsze lub gorsze, lecz trafiały się wśród nich takie perełki, jak - wspomniany wcześniej pierwszy Conan, komedie Bliźniacy i Gliniarz w przedszkolu, pastiszowy Ostatni bohater akcji (oficjalne tłumaczenie jest „na odwrót"), arcymistrzowskie Prawdziwe kłamstwa („Commando lat 90."), superwidowiskowy Terminator 2... 

Jednak tytuł tego wstępniaka wskazuje dobitnie, na czym dzisiaj się skupię!

Pierwszy Terminator porażał smutkiem, beznadzieją i klaustrofobicznym klimatem osaczenia. Wrażenie to potęgował czas jego powstania: był to okres największej eksplozji radosnego i optymistycznego kina spod znaku Lucasa-Spielberga-Zemeckisa-Howarda. Film Camerona doskonale oddawał bezbronność dwojga ludzi wobec ścigającej ich perfekcyjnej maszyny do zabijania. Chociaż jest to niewątpliwie kino akcji - nie polecałbym Terminatora komuś, kto chce się tylko odprężyć i zrelaksować! Nawet finał filmu nie napawa optymizmem: mimo pokonania Terminatora - wiemy, że „burza nadchodzi", że wojna nuklearna wybuchnie, że zwycięstwo jest raczej „pyrrusowe": to, co najwyżej, wstęp do dalszej - niepewnej - walki. Więcej w tym europejskiego egzystencjalizmu niż hollywoodzkiego happy endu! I sam Arnold - jako beznamiętna machina! Jedyną wadą filmu jest bezsensowne nazywanie robota „cyborgiem" (ograniczenia możliwości wędrówki w czasie można było uzasadnić inaczej, np. koniecznością przechodzenia przez „wymiar świadomości"; SF jest pełne takich pseudonaukowych „teorii" ).

Terminator 2: Dzień Sądu Ostatecznego był jednym z najbardziej oczekiwanych sequeli kina fantastycznego. Wieść niosła, że budżetem i trickami zdystansował trylogię Gwiezdnych wojen (plus odrzutowa awionetka jako honorarium dla Arnolda!). Mi jednak wydawał się „filmem niemożliwym". Obejrzałem go u „łamistrajka", w jednym z gdyńskich kin (kiniarze zbojkotowali ten tytuł, gdyż zbyt pewny kasy dystrybutor zażądał 80% zysków). Doceniłem niewiarygodną widowiskowość tego filmu (po raz pierwszy zastosowane w tej skali „płynne" efekty specjalne). Doceniłem nową kreację Schwarzeneggera (o ileż trudniej przekonująco zagrać postać pozytywną!). Czułem się na pewno mniej „klaustrofobicznie" - protagoniści zyskali potężnego i wspaniałego Obrońcę. Ale jednak... Poczułem też żal, że znikł gdzieś przejmujący pesymizm pierwowzoru. Zresztą konstrukcja fabularna zaplątała się w „paradoksie dziadka": skoro nie mogło dojść do buntu komputerów - to skąd wziął się ów „robot-zbawiciel"? Mój dystans nie zmienia faktu, że to jest też wielkie kino (ale wielkie kino akcji, bez pretensji do głębszych refleksji). Cóż... jak pisałem w „Dragon Helmie" - najdroższy film w historii kina nie mógł „dołować" widzów...

Terminator 2 jest bardziej lubiany przez widzów od Terminatora. Nawet ja wyżej ceniąc „jedynkę" - częściej mam nastrój na „dwójkę". A jaka będzie „trójka"?..

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki / Archiwum

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie