Watchmen - Kto upilnuje pilnującego - filmy fantastyka

Remigisz Szulc
09.09.2015

Socjopatyczny bezdomny świr i faszystowski superkomandos walczący za Stany ze smileyem w klapie występujący jako rzecznicy kaca po Amerykańskim Śnie – stosunkowo rzadko się zdarza, żeby wyluzowany brytyjski hippis napisał zadziwiający

Tytuł: Watchmen
Produkcja: USA, 2009
Gatunek: Fantastyczny
Dyrekcja: Zack Snyder
Za udział wzięli: Jackie Earle Haley, Billy Crudup, Patrick Wilson,
Malin Akerman, Jeffrey
Dean Morgan, Matthew Goode, Carla Gugino

O co chodzi: One of us died tonight. Someone knows why.

Jakie to jest:
Now I've heard there was a secret chord
That David played, and it pleased the Lord
But you don't really care for music, do you?


Socjopatyczny bezdomny świr i faszystowski superkomandos walczący za  Stany ze smileyem w klapie występujący jako rzecznicy kaca po Amerykańskim  Śnie – stosunkowo rzadko się zdarza, żeby wyluzowany brytyjski hippis  napisał zadziwiający
testament American Dreamu. Watchmen to właśnie takie rozliczenie,  które mimo osadzenia w alternatywnej popkulturowej rzeczywistości superbohaterów i  sterowców jest zaskakująco, że się tak wyrażę, spostrzegawcze.

Krótka piłka – Watchmen to nie ekranizacja komiksu. To Ekranizacja  Komiksu. Zack Snyder sprytnie postanowił nakręcić film odporny na krytykę fanów  oryginału zabierając się za adaptację niemal równie wierną jak Lądowanie w Andach czytane w 5  -10 - 15.

It goes like this
The fourth, the fifth
The minor fall, the major lift
The baffled king composing Hallelujah


Na pierwszy rzut oka ten film to absolutne spełnienie nerdowskiego  snu na miarę np. Indiany 4. Zack starał się wszystko oddać w najdrobniejszych  szczegółach – od pierwszych sekund bez pardonu wpycha nas do świata Strażników (raczej  niedekwatne tłumaczenie, obawiam się) – jednak jest to chyba ostatni moment kiedy nerd może  mieć łzy w oczach.

Watchmen jest filmowym arcydziełem – jednak jego wielkość wynika  właściwie głównie z wiernego naśladownictwa komiksu. To film, który ciężko chłonąć,  jego tempo zmusza do skupienia się praktycznie na każdej sekundzie.


Your faith was strong but you needed proof
You saw her bathing on the roof
Her beauty and the moonlight overthrew you

Ale od początku. Moore’owski obraz Ameryki to pięknie sprozaizowane  uniwersum rodem ze szkoły Marvela czy DC – absolutna supremacja militarna i  tłumek superbohaterów pod kontrolą rządu utrzymujących porządek na ulicy (tudzież walących
lewaka w ryj, jeśli zachodzi potrzeba).

Komiks ma megabogatą automitologię – przemycaną w dialogach,  przerywnikach tekstowych, a przede wszystkim w jednej wielkiej retrospekcji, którą  sam był. To chyba głównie decydowało o tym, że ludność uznawała go za niefilmowalny.  Zadziwiające jest, jak udało się Snyderowi kilkoma prostymi chwytami cały ten świat  sprzedać; i do tego stopnia, że chyba nawet osoby nie znające komiksu coś tam z filmu wyhaczą.

She tied you
To a kitchen chair
She broke your throne, and she cut your hair
And from your lips she drew the Hallelujah

Watchmen pełen jest przejawów czystego filmowego geniuszu, aczkolwiek osiągniętego nie z inspiracji, ale metodycznie – o ile istnieje coś  takiego, jak metodologiczny geniusz. Oniryczne sekwencje skręcone pod klasyczne kawałki w stylu  „Sound of Silenie” czy „The Times They Are A-Changin” są jednymi z bardziej  klimatycznych scen, jakie widziałem. Poprzez mix piosenek, ikonicznych obrazów i visuali Snyder  bezproblemowo przełącza naszą percepcję na „świat znajomy, ale inny”, w którym  akcja filmu nie jest żadną fantastyką, tylko po prostu fajnym story.

Niestety geniuszu owego zabrakło momentami przy obsadzie. Mimo że  ryjowo idealnie odpowiadają postaciom z komiksu – na ekranie wypadli różnie. Podobnie jak w oryginale, dwie sztandarowe postaci to Rorschach i Dr  Manhattan. Obie po prostu są absolutnie wiernymi replikami tego, co ma w mózgu  człowiek czytający komiks. Ruchy, mimika (kluczowa w obu przypadkach), głosy…  sceny z ich udziałem mógłby nawet bez bólu sam Moore obejrzeć.

Rosrachach to bezapelacyjnie gwiazda ciągnąca cały film i Jackie  Earle Haley urodził się tylko po to, by go zagrać. Cały kult, psychoza, cynizm i  sukińsyństwo tej postaci oddał idealnie – a nawet lepiej. Wątek psychonalizy i testów Rorschacha na  Rorschachu był dla mnie najsłabszym momentem komiksu, dość prostackim i prymitywnym. W  filmie udało się go obrócić ironią w doskonałą scenę. Kolejnym superulepszeniem jest  maska Rorschacha – nie tylko zmienia ona design jak w komiksie, ale zmiany te są  związane z nastrojem nosiciela: wkurzonemu Rorschachowi wzory zmieniają się gwałtownie,  grożącemu – powoli. Jak na gościa grającego pół filmu z zasłoniętą twarzą całkiem niezła  gra ryjem.

Doktorek też wypada idealnie... naturalnie. Nieco się bałem jego  komputerowości, ale śpieszę donieść, że wyszedł bardzo realistycznie – jak prawdziwy  koleś pomalowany na niebiesko; tylko niektóre jego ujęcia, kiedy jest duży, wyszły tak  sobie. Sama postać jest, niestety, nieco spłycona w porównaniu z oryginałem – zabrakło tu  sporo z jego genezy, która przedstawiona jest w tempie mocno ekspresowym. Fajnie, że  jednak zachowali jego narrację bycia w wielu momentach naraz.

Bardzo sprawnie wypadają obie panie Juspeczyk. Po młodszej widać  trochę telewizyjną manierę, ale to nic nie szkodzi – zwłaszcza ze ma w filmie okazję  dobrze zagrać, że się tak wyrażę.

Dalej jest niestety gorzej. Komediant, który jest jedną z kluczowych  postaci, w filmie niestety mocno nawala. Tzn. wszystko jest git, dopóki robi kultowe  miny i nic nie mówi. Niestety, kiedy tylko otwiera gębę, recytuje komiksowe dialogi bez  najmniejszych znamion kultu. Pod tym względem koleś tak samo nie pasuje do roli – jak z  fizji mega pasuje.

Sowiarz też może poszczycić się wiernym i meganerdowskim dizajnem,  niestety tu aktorsko znowu jest średnio. W kostiumie wypada jeszcze  autoparodystycznie OK, ale jako Dan w cywilu jest duzo słabszy. Motyw jego gadżeciarskości też jest  pozostawiony tylko w sferze domysłów.

Baby I have been here before
I know this room, I've walked this floor
I used to live alone before I knew you.

Film trzyma się komiksu niemal niewolniczo – te same kadry, te same  dialogi, ten sam design. I niestety – pomimo że zapycha to mordę niektórym krytykom,  powoduje też pewne problemy. Komiksowe dialogi nie zawsze sprawdzają się w filmie, np.  scena w sajgońskiej knajpie, która powinna być jedną z mocniejszych, w filmie jest po  prostu odklepana.

Komediant trajkocze swoje kwestie starając się w jak najkrótszym  czasie antenowym wyrecytować wszystko, co mu kazano – i wychodzi z tego kompletny  teatr. Generalnie z ekranu bije dość często poczucie teatralności; mam nadzieję, że to zamysł reżysera, a nie wypadek przy pracy.

Snyder nie poszedł w stronę „filmozacji” komiksu, co chyba jest  standardową praktyką przy ekranizacjach i sprowadza się do poskładania filmu od zera ze  składowych elementów komiksu. Nie przełożył więc oryginału na język filmowy – raczej  sfilmował przedstawione gotowe sceny nie angażując się za mocno w ich kinową interpretację  (poza budowaniem klimatu).

Reżyser wprowadził jednak pewne istotne usprawnienie: epatowanie  przemocą. Nie przypominam sobie, żeby komiks był aż tak brutalny; tu natomiast  właśnie pojawiają się sceny, które walą nas filmowo w łeb – i to nie tylko w postaci  przebijanych i łamanych penerów, którzy nieopatrznie weszli Watchmenom w drogę. Wiadoma scena  gwałtu jest przedstawiona tak mocno, że aż ciężko się ją ogląda – niecodzienny to  widok jak na film komiksowy. I druga rzecz z tym związana: moce bohaterów.

Watchmeni  jako tacy nie posiadają (z wyjątkiem Dobrego Doktora) nadludzkich mocy – natomiast  w filmie całkiem sprawnie idzie im wkładanie głów w ściany i demolowanie budynków  gołymi rękami. No, ale w sumie wychodzi to fabule na dobre: jeśli ktoś łapie kule w  powietrzu, powinien też umieć się zdrowo lutować.

I've seen your flag on the marble arch
Love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah

Narracja w komiksie jest, delikatnie mówiąc, nieliniowa.  Przeniesienie jej na ekran to właściwie jedyny aspekt, w którym adaptacja jest filmowa.  Retrospekcje są bardzo sensownie wplecione w akcję – jednak straciliśmy z oczywistych  powodów nieco wątków. Wypadł oczywiście cały „Black Freighter”, podobnie jak komentarze  kioskarza i policyjny motyw śledztwa.

Tempo filmu to osobny temat. Mamy tu znaną już z 300 technikę  szybko/wolno – i to nie tylko w odniesieniu do pojedynczych ujęć, ale do całych scen.  Minuty „nic nie dziania się” są przeplatane końskimi dawkami wątków, bijatyk i dialogów. To  kolejna spuścizna po komiksie, w którym każdy odcinek mógł mieć swój odrębny styl i  intensywność – tutaj niestety nie sprawdza się to aż tak dobrze. Odnoszę też wrażenie, że  Snyder nie wszystkie swoje postacie traktuje jednakowo: lubuje się w długim trzymaniu na  ekranie Rorsacha, natomiast sceny Komedianta i Manhattana pędzą na złamanie karku,  stając się czasem nieprzyjemnymi skrótowcami. Dość wkurzającym motywem jest chwilami  łopatologiczne tłumaczenie widzowi przez postacie fabuły. Kurde, jeśli ktoś po 10  minutach nie wyszedł z tego filmu, to chyba jakoś sobie poradzi z nadążaniem za akcją!

There was a time you let me know
What's really going on below
But now you never show it to me, do you?


Klimacik lat ‘80 dobrze trzyma nie tylko muza, ale i wałkowana w  makingofach scenografia. Lokalizacje – oczywista – są pieczołowitymi kopiami  obrazków z komiksu. Co prawda pieczołowitość w tworzeniu świata tej pięknej dekady idzie  trochę w gwizdek, gdyż Snyder nie stosuje praktycznie zbliżeń, przez co wszystkie  rekwizytorskie cudeńka giną trochę w tle. Nie uniknął też niestety pułapki „wszystkie retro samochody są piękne i czyste”, w którą od lat wpada kino, z Powrotem do przyszłości na  czele. Nie przeszkadza to jednak w oddaniu krajobrazu światowej degrengolady za pięć dwunasta,  w której tak dobrze czuje się Rorschach.

Natomiast ideowo ciekawa jest sama koncepcja  odtwarzania świata lat ’80 – współczesnego twórcom komiksu – przez filmowca 25 lat później.  Ciekawe, jak teraz na to patrzą autorzy Watchmenów... Zdania jednego z nich zapewne  nigdy nie poznamy, ale drugi pewnie powie coś na DVD.

And remember when I moved in you
The holy dove was moving too
And every breath we drew was Hallelujah

Muza to nie tylko klimatyczne evergreeny. Sam score Tylera Batesa  jest dość osobliwy, i to z gatunku tych zauważalnych. Klasyczna muza symfoniczna  sąsiaduje tu z akcyjkowym beatem oraz mocno „inspirowaną” Blade Runnerem elektroniką. Wymieszanie jednak tych styli niespecjalnie przeszkadza – i ładnie  pasi do reszty miksu.

Film posiada jedną z najlepszych czołówek w dziejach kina – więc aż dziw bierze, że nie sprezentowano nam podobnej scenki na koniec. Cały czas miałem  nadzieję na jakąś kultsymboliczną scenę pod „Desolation Row”, która niestety nie  nastąpiła. A skoro o zakończeniu mowa: jest ono, jak pewnie słyszeliście, nieco zmienione w stosunku  do komiksu.

Z jednej strony trzeba przyznać, że jest mniej udziwnione i bardziej  spójne z całością historii. Z drugiej – jednak czad ośmiornicy był tak wypasionym  surrealistycznym udekorowaniem całej historii, Ŝe nieco go tu brakuje. Ośmiornica  należy pełnoprawnie do
historii Watchmenów i zastępowanie jej czymś innym to ciachanie  komiksu!

There's a blaze of light
In every word
It doesn't matter which you heard
The holy or the broken Hallelujah

Moja recka to stek narzekań – z oczywistego powodu. Oczekiwania co do  filmu były niebotyczne, więc każde niedociągnięcie czy odstępstwo od oryginału  boli. Najgorsze, co mogę powiedzieć o Watchmenach, to to, że film oddziałuje na nas  właściwie wyłącznie w warstwie zmysłowej. Po tej adaptacji spodziewałem się choćby  podstawowego zestawu wzruszenia i wkurwienia – niestety, nic z tego. Film jest dla widza  niemal zupełnie płaski, przywodząc mocno na myśl 300. Niestety, trailery miały większy
ładunek emocjonalny niż sam produkt końcowy.

Nie zmienia to jednak faktu, że Watchmen dostało chyba najlepszą  ekranizację, jaką mogliśmy sobie zażyczyć. Film interpretowalny pod milionem kątów,  nowatorski wizualnie i genialnie budujący atmosferę alternatywnego świata, który dostarcza  megakinowych uniesień. Niestety, w tym wyścigu do absolutnej wierności komiksowi  coś umknęło – a może nigdy tego tam nie było?

I did my best, it wasn't much
I couldn't feel, so I tried to touch
I've told the truth, I didn't come to fool you
And even though
It all went wrong
I'll stand before the Lord of Song
With nothing on my tongue but Hallelujah!


Ocena (1-5):
Komiks: 5
Postacie: 4
US of A in the '80s: 5
Fajność: 5

Cytat: I’m not locked in here with you. You’re locked in here with  me.
Ciekawostka przyrodnicza: Ośmiornica, a konkretnie kalmar, pojawia  się na sam koniec na monitorze w bazie jako „S.Q.U.I.D”. Ciekawe, jak to się rozwija?

Commander John J. Adams
/www.zakazanaplaneta.pl/

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie