Socjopatyczny bezdomny świr i faszystowski superkomandos walczący za Stany ze smileyem w klapie występujący jako rzecznicy kaca po Amerykańskim Śnie – stosunkowo rzadko się zdarza, żeby wyluzowany brytyjski hippis napisał zadziwiający
Tytuł: Watchmen
Produkcja: USA, 2009
Gatunek: Fantastyczny
Dyrekcja: Zack Snyder
Za udział wzięli: Jackie Earle Haley, Billy Crudup, Patrick Wilson,
Malin Akerman, Jeffrey
Dean Morgan, Matthew Goode, Carla Gugino
O co chodzi: One of us died tonight. Someone knows why.
Jakie to jest:
Now I've heard there was a secret chord
That David played, and it pleased the Lord
But you don't really care for music, do you?
Socjopatyczny bezdomny świr i faszystowski superkomandos walczący za Stany ze smileyem w klapie występujący jako rzecznicy kaca po Amerykańskim Śnie – stosunkowo rzadko się zdarza, żeby wyluzowany brytyjski hippis napisał zadziwiający
testament American Dreamu. Watchmen to właśnie takie rozliczenie, które mimo osadzenia w alternatywnej popkulturowej rzeczywistości superbohaterów i sterowców jest zaskakująco, że się tak wyrażę, spostrzegawcze.
Krótka piłka – Watchmen to nie ekranizacja komiksu. To Ekranizacja Komiksu. Zack Snyder sprytnie postanowił nakręcić film odporny na krytykę fanów oryginału zabierając się za adaptację niemal równie wierną jak Lądowanie w Andach czytane w 5 -10 - 15.
It goes like this
The fourth, the fifth
The minor fall, the major lift
The baffled king composing Hallelujah
Na pierwszy rzut oka ten film to absolutne spełnienie nerdowskiego snu na miarę np. Indiany 4. Zack starał się wszystko oddać w najdrobniejszych szczegółach – od pierwszych sekund bez pardonu wpycha nas do świata Strażników (raczej niedekwatne tłumaczenie, obawiam się) – jednak jest to chyba ostatni moment kiedy nerd może mieć łzy w oczach.
Watchmen jest filmowym arcydziełem – jednak jego wielkość wynika właściwie głównie z wiernego naśladownictwa komiksu. To film, który ciężko chłonąć, jego tempo zmusza do skupienia się praktycznie na każdej sekundzie.
Your faith was strong but you needed proof
You saw her bathing on the roof
Her beauty and the moonlight overthrew you
Ale od początku. Moore’owski obraz Ameryki to pięknie sprozaizowane uniwersum rodem ze szkoły Marvela czy DC – absolutna supremacja militarna i tłumek superbohaterów pod kontrolą rządu utrzymujących porządek na ulicy (tudzież walących
lewaka w ryj, jeśli zachodzi potrzeba).
Komiks ma megabogatą automitologię – przemycaną w dialogach, przerywnikach tekstowych, a przede wszystkim w jednej wielkiej retrospekcji, którą sam był. To chyba głównie decydowało o tym, że ludność uznawała go za niefilmowalny. Zadziwiające jest, jak udało się Snyderowi kilkoma prostymi chwytami cały ten świat sprzedać; i do tego stopnia, że chyba nawet osoby nie znające komiksu coś tam z filmu wyhaczą.
She tied you
To a kitchen chair
She broke your throne, and she cut your hair
And from your lips she drew the Hallelujah
Watchmen pełen jest przejawów czystego filmowego geniuszu, aczkolwiek osiągniętego nie z inspiracji, ale metodycznie – o ile istnieje coś takiego, jak metodologiczny geniusz. Oniryczne sekwencje skręcone pod klasyczne kawałki w stylu „Sound of Silenie” czy „The Times They Are A-Changin” są jednymi z bardziej klimatycznych scen, jakie widziałem. Poprzez mix piosenek, ikonicznych obrazów i visuali Snyder bezproblemowo przełącza naszą percepcję na „świat znajomy, ale inny”, w którym akcja filmu nie jest żadną fantastyką, tylko po prostu fajnym story.
Niestety geniuszu owego zabrakło momentami przy obsadzie. Mimo że ryjowo idealnie odpowiadają postaciom z komiksu – na ekranie wypadli różnie. Podobnie jak w oryginale, dwie sztandarowe postaci to Rorschach i Dr Manhattan. Obie po prostu są absolutnie wiernymi replikami tego, co ma w mózgu człowiek czytający komiks. Ruchy, mimika (kluczowa w obu przypadkach), głosy… sceny z ich udziałem mógłby nawet bez bólu sam Moore obejrzeć.
Rosrachach to bezapelacyjnie gwiazda ciągnąca cały film i Jackie Earle Haley urodził się tylko po to, by go zagrać. Cały kult, psychoza, cynizm i sukińsyństwo tej postaci oddał idealnie – a nawet lepiej. Wątek psychonalizy i testów Rorschacha na Rorschachu był dla mnie najsłabszym momentem komiksu, dość prostackim i prymitywnym. W filmie udało się go obrócić ironią w doskonałą scenę. Kolejnym superulepszeniem jest maska Rorschacha – nie tylko zmienia ona design jak w komiksie, ale zmiany te są związane z nastrojem nosiciela: wkurzonemu Rorschachowi wzory zmieniają się gwałtownie, grożącemu – powoli. Jak na gościa grającego pół filmu z zasłoniętą twarzą całkiem niezła gra ryjem.
Doktorek też wypada idealnie... naturalnie. Nieco się bałem jego komputerowości, ale śpieszę donieść, że wyszedł bardzo realistycznie – jak prawdziwy koleś pomalowany na niebiesko; tylko niektóre jego ujęcia, kiedy jest duży, wyszły tak sobie. Sama postać jest, niestety, nieco spłycona w porównaniu z oryginałem – zabrakło tu sporo z jego genezy, która przedstawiona jest w tempie mocno ekspresowym. Fajnie, że jednak zachowali jego narrację bycia w wielu momentach naraz.
Bardzo sprawnie wypadają obie panie Juspeczyk. Po młodszej widać trochę telewizyjną manierę, ale to nic nie szkodzi – zwłaszcza ze ma w filmie okazję dobrze zagrać, że się tak wyrażę.
Dalej jest niestety gorzej. Komediant, który jest jedną z kluczowych postaci, w filmie niestety mocno nawala. Tzn. wszystko jest git, dopóki robi kultowe miny i nic nie mówi. Niestety, kiedy tylko otwiera gębę, recytuje komiksowe dialogi bez najmniejszych znamion kultu. Pod tym względem koleś tak samo nie pasuje do roli – jak z fizji mega pasuje.
Sowiarz też może poszczycić się wiernym i meganerdowskim dizajnem, niestety tu aktorsko znowu jest średnio. W kostiumie wypada jeszcze autoparodystycznie OK, ale jako Dan w cywilu jest duzo słabszy. Motyw jego gadżeciarskości też jest pozostawiony tylko w sferze domysłów.
Baby I have been here before
I know this room, I've walked this floor
I used to live alone before I knew you.
Film trzyma się komiksu niemal niewolniczo – te same kadry, te same dialogi, ten sam design. I niestety – pomimo że zapycha to mordę niektórym krytykom, powoduje też pewne problemy. Komiksowe dialogi nie zawsze sprawdzają się w filmie, np. scena w sajgońskiej knajpie, która powinna być jedną z mocniejszych, w filmie jest po prostu odklepana.
Komediant trajkocze swoje kwestie starając się w jak najkrótszym czasie antenowym wyrecytować wszystko, co mu kazano – i wychodzi z tego kompletny teatr. Generalnie z ekranu bije dość często poczucie teatralności; mam nadzieję, że to zamysł reżysera, a nie wypadek przy pracy.
Snyder nie poszedł w stronę „filmozacji” komiksu, co chyba jest standardową praktyką przy ekranizacjach i sprowadza się do poskładania filmu od zera ze składowych elementów komiksu. Nie przełożył więc oryginału na język filmowy – raczej sfilmował przedstawione gotowe sceny nie angażując się za mocno w ich kinową interpretację (poza budowaniem klimatu).
Reżyser wprowadził jednak pewne istotne usprawnienie: epatowanie przemocą. Nie przypominam sobie, żeby komiks był aż tak brutalny; tu natomiast właśnie pojawiają się sceny, które walą nas filmowo w łeb – i to nie tylko w postaci przebijanych i łamanych penerów, którzy nieopatrznie weszli Watchmenom w drogę. Wiadoma scena gwałtu jest przedstawiona tak mocno, że aż ciężko się ją ogląda – niecodzienny to widok jak na film komiksowy. I druga rzecz z tym związana: moce bohaterów.
Watchmeni jako tacy nie posiadają (z wyjątkiem Dobrego Doktora) nadludzkich mocy – natomiast w filmie całkiem sprawnie idzie im wkładanie głów w ściany i demolowanie budynków gołymi rękami. No, ale w sumie wychodzi to fabule na dobre: jeśli ktoś łapie kule w powietrzu, powinien też umieć się zdrowo lutować.
I've seen your flag on the marble arch
Love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah
Narracja w komiksie jest, delikatnie mówiąc, nieliniowa. Przeniesienie jej na ekran to właściwie jedyny aspekt, w którym adaptacja jest filmowa. Retrospekcje są bardzo sensownie wplecione w akcję – jednak straciliśmy z oczywistych powodów nieco wątków. Wypadł oczywiście cały „Black Freighter”, podobnie jak komentarze kioskarza i policyjny motyw śledztwa.
Tempo filmu to osobny temat. Mamy tu znaną już z 300 technikę szybko/wolno – i to nie tylko w odniesieniu do pojedynczych ujęć, ale do całych scen. Minuty „nic nie dziania się” są przeplatane końskimi dawkami wątków, bijatyk i dialogów. To kolejna spuścizna po komiksie, w którym każdy odcinek mógł mieć swój odrębny styl i intensywność – tutaj niestety nie sprawdza się to aż tak dobrze. Odnoszę też wrażenie, że Snyder nie wszystkie swoje postacie traktuje jednakowo: lubuje się w długim trzymaniu na ekranie Rorsacha, natomiast sceny Komedianta i Manhattana pędzą na złamanie karku, stając się czasem nieprzyjemnymi skrótowcami. Dość wkurzającym motywem jest chwilami łopatologiczne tłumaczenie widzowi przez postacie fabuły. Kurde, jeśli ktoś po 10 minutach nie wyszedł z tego filmu, to chyba jakoś sobie poradzi z nadążaniem za akcją!
There was a time you let me know
What's really going on below
But now you never show it to me, do you?
Klimacik lat ‘80 dobrze trzyma nie tylko muza, ale i wałkowana w makingofach scenografia. Lokalizacje – oczywista – są pieczołowitymi kopiami obrazków z komiksu. Co prawda pieczołowitość w tworzeniu świata tej pięknej dekady idzie trochę w gwizdek, gdyż Snyder nie stosuje praktycznie zbliżeń, przez co wszystkie rekwizytorskie cudeńka giną trochę w tle. Nie uniknął też niestety pułapki „wszystkie retro samochody są piękne i czyste”, w którą od lat wpada kino, z Powrotem do przyszłości na czele. Nie przeszkadza to jednak w oddaniu krajobrazu światowej degrengolady za pięć dwunasta, w której tak dobrze czuje się Rorschach.
Natomiast ideowo ciekawa jest sama koncepcja odtwarzania świata lat ’80 – współczesnego twórcom komiksu – przez filmowca 25 lat później. Ciekawe, jak teraz na to patrzą autorzy Watchmenów... Zdania jednego z nich zapewne nigdy nie poznamy, ale drugi pewnie powie coś na DVD.
And remember when I moved in you
The holy dove was moving too
And every breath we drew was Hallelujah
Muza to nie tylko klimatyczne evergreeny. Sam score Tylera Batesa jest dość osobliwy, i to z gatunku tych zauważalnych. Klasyczna muza symfoniczna sąsiaduje tu z akcyjkowym beatem oraz mocno „inspirowaną” Blade Runnerem elektroniką. Wymieszanie jednak tych styli niespecjalnie przeszkadza – i ładnie pasi do reszty miksu.
Film posiada jedną z najlepszych czołówek w dziejach kina – więc aż dziw bierze, że nie sprezentowano nam podobnej scenki na koniec. Cały czas miałem nadzieję na jakąś kultsymboliczną scenę pod „Desolation Row”, która niestety nie nastąpiła. A skoro o zakończeniu mowa: jest ono, jak pewnie słyszeliście, nieco zmienione w stosunku do komiksu.
Z jednej strony trzeba przyznać, że jest mniej udziwnione i bardziej spójne z całością historii. Z drugiej – jednak czad ośmiornicy był tak wypasionym surrealistycznym udekorowaniem całej historii, Ŝe nieco go tu brakuje. Ośmiornica należy pełnoprawnie do
historii Watchmenów i zastępowanie jej czymś innym to ciachanie komiksu!
There's a blaze of light
In every word
It doesn't matter which you heard
The holy or the broken Hallelujah
Moja recka to stek narzekań – z oczywistego powodu. Oczekiwania co do filmu były niebotyczne, więc każde niedociągnięcie czy odstępstwo od oryginału boli. Najgorsze, co mogę powiedzieć o Watchmenach, to to, że film oddziałuje na nas właściwie wyłącznie w warstwie zmysłowej. Po tej adaptacji spodziewałem się choćby podstawowego zestawu wzruszenia i wkurwienia – niestety, nic z tego. Film jest dla widza niemal zupełnie płaski, przywodząc mocno na myśl 300. Niestety, trailery miały większy
ładunek emocjonalny niż sam produkt końcowy.
Nie zmienia to jednak faktu, że Watchmen dostało chyba najlepszą ekranizację, jaką mogliśmy sobie zażyczyć. Film interpretowalny pod milionem kątów, nowatorski wizualnie i genialnie budujący atmosferę alternatywnego świata, który dostarcza megakinowych uniesień. Niestety, w tym wyścigu do absolutnej wierności komiksowi coś umknęło – a może nigdy tego tam nie było?
I did my best, it wasn't much
I couldn't feel, so I tried to touch
I've told the truth, I didn't come to fool you
And even though
It all went wrong
I'll stand before the Lord of Song
With nothing on my tongue but Hallelujah!
Ocena (1-5):
Komiks: 5
Postacie: 4
US of A in the '80s: 5
Fajność: 5
Cytat: I’m not locked in here with you. You’re locked in here with me.
Ciekawostka przyrodnicza: Ośmiornica, a konkretnie kalmar, pojawia się na sam koniec na monitorze w bazie jako „S.Q.U.I.D”. Ciekawe, jak to się rozwija?
Commander John J. Adams
/www.zakazanaplaneta.pl/
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki